Rozwój przez stagnację

Catalyst

W cztery lata liczba spółek notowanych na Catalyst spadła o jedną trzecią, do 102. W I półroczu inwestorzy pragnący zdywersyfikować portfele doczekali się zaledwie jednego debiutu. Czy Catalyst skazany jest na niepowodzenie?

Przyczyn kurczącej się liczby spółek na wtórnym rynku obligacji jest wiele, trudno rozsądzić, która z nich jest najważniejsza

Być może jest nią nadpłynność sektora bankowego – przedsiębiorstwa, które chcą pozyskać od 50 mln zł w górę, są rozpieszczane przez banki cenami kredytów, z którymi obligacje nie są w stanie konkurować. Emitenci zainteresowani innym źródłem finansowania, niekoniecznie muszą być zainteresowani obecnością na rynku publicznym. Obowiązki informacyjne zaostrzone jeszcze przez MAR są wszak przyczyną rejterady nie tylko z Catalyst, ale także z GPW.

Z kolei MiFID II skutecznie pomniejszył grono inwestorów indywidualnych zainteresowanych inwestycjami na rynku pierwotnym (a bez niego nie ma przecież rynku wtórnego), natomiast nowelizacja ustawy o obligacjach obowiązująca od 1 lipca mogła (ale tego jeszcze nie wiadomo) zniechęcić inwestorów instytucjonalnych, oraz naturalnie samych emitentów (obowiązek ujawnienia emisji w publicznym rejestrze).

Z drugiej strony…

Warto zauważyć, że w ciągu czterech lat z Catalyst ubyło 49 emitentów, ale jednocześnie odnotowano 24 defaulty. Nie za każdym emitentem inwestorzy mogą więc tęsknić. Zjawisko oczyszczania rynku, i to na długo przed podjęciem działań przez KNF i ustawodawcę, potwierdza także Indeks Default Rate, który jeszcze na koniec września ub.r. znajdował się na rekordowo niskim poziomie, a jego późniejszy wzrost to efekt wchodzących w okres wykupów kolejnych serii obligacji GetBacku.

Można na tej podstawie wysnuć tezę, że rynek posiada pewne zdolności do wyciągania wniosków i emitenci słabej jakości coraz rzadziej trafiali do obrotu na Catalyst (co przynajmniej częściowo tłumaczy spadek liczby debiutów), zaś regulacje w praktyce utrudniają dostęp do rynku nie tylko emitentom słabym jakościowo, ale także tym przez inwestorów pożądanym.

Wszystko to nie jest niestety dobrą wróżbą dla rynku

Udało się wypracować wyższą jakość, ale kosztem mniejszej różnorodności. A przecież nie wszystkie małe spółki okazują się później wydmuszkami-bankrutami, tak jak nie zawsze emitenci spełniający wysokie wymagania banków gwarantują bezpieczeństwo obligatariuszy, czego Zakłady Mięsne Henryk Kania są najlepszym przykładem.

Poluzowanie kryteriów regulacyjnych jest niemożliwe, przynajmniej nie w najbliższym czasie. Wiadomo – ustawodawca czy regulator nie mogą się mylić. Nic też nie wskazuje na to, by banki miały radykalnie zaostrzyć kryteria udzielania kredytów korporacyjnych. Do tego potrzebny byłby kryzys o nie byle jakiej skali, nawet osoby, które wiążą swoją przyszłość z rozwojem rynku obligacji nie mogą sobie życzyć takich okoliczności.

Pewną nadzieją jest oczekiwany wzrost inwestycji w sektorze prywatnym. Do ich finansowania przyda się kapitał obcy, nie każdemu potrzebnych jest od razu 50 mln zł, często chodzi przecież o sumy znacznie mniejsze, które nie są tak interesujące dla sektora bankowego.

Jeśli rynek ma się rozwijać, oferujący i GPW powinny zwrócić się w stronę takich właśnie przedsiębiorstw, zamiast mierzyć w narodowych championów, których obecność na Catalyst pełni funkcję czysto dekoracyjną (od utworzenia segmentu prime na początku lutego, zawarto na nim… cztery transakcje). Nie można przecież wiecznie liczyć na samych deweloperów, którzy wciąż jeszcze trzymają rynek pierwotny w jako takiej formie.

Źródło: Emil Szweda, Obligacje.pl

Oceń ten artykuł: