Na modłę Marksa, Lenina czy Engelsa?
[26.02.2015] Gdy w 2011 r. konserwatywna Partia Ludowa odsunęła od władzy socjalistów Zapatero, nic nie wskazywało na to, że po 30 latach dwublokowego podziału sceny politycznej w Hiszpanii do gry wejdzie trzecia siła.
Już jesienią wybory w tym kraju może wygrać populistyczno-lewicowe Podemos. Wymawiane od miesięcy nazwisko lidera greckiej Syrizy wprawiało momentalnie w zły nastrój brukselską biurokrację, jej finansowe ramię w Europejskim Banku Centralnym czy wierchuszkę Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Alexis Tsipras ma jednak swojego iberyjskiego odpowiednika, psującego dobre samopoczucie na korytarzach unijnych instytucji.
To Pablo Iglesias Turrión, lider hiszpańskiego Podemos, partii należącej tak jak Syriza do skrajnie lewicowej grupy politycznej w Parlamencie Europejskim. Frakcji, gdzie znaleźć można towarzyszy wciąż wierzących w budowę raju na ziemi na modłę Marksa, Lenina czy Engelsa. Sama nazwa Podemos z języka hiszpańskiego oznacza "możemy", co jest nawiązaniem do hasła wyborczego Baracka Obamy: "Yes, we can". Ruch kierowany przez Iglesiasa wdarł się po ubiegłorocznych eurowyborach do hiszpańskiej politycznej Primera Division. Było to wydarzenie bez precedensu w nowym rozdziale państwa, datującego się od śmierci generała Franco. Od początku lat 80. ubiegłego wieku ukształtował się, widoczny w rozkładzie zajmowanych foteli w Kortezach, dwublokowy system na scenie politycznej.
Z jednej strony socjaliści z długoletnim premierem Felipe Gonzálezem, a potem José Luisem Rodríguezem Zapatero. Z drugiej centroprawica, z nieodżegnującymi się od postfrankistowskich korzeni, konserwatywnymi chadekami z Partii Ludowej, z José María Aznarem i obecnym szefem rządu Mariano Rajoyem. Właśnie w kontrze do tych dwóch wielkich machin partyjnych, a przy niedowierzaniu komentatorów politycznych i madryckiego salonu, Podemos wprowadził w maju ubiegłego roku pięciu europosłów.
Nowy wymiar polityki
Skromna kampania, ale przy efektywnym docieraniu face to face do wyborców, przyniosła rezultaty. Reprezentanci ruchu Iglesiasa tuż po głosowaniu zadeklarowali regularne przekazywanie dużej części wynagrodzenia na cele społeczne. Przez opinię publiczną przetoczyła sie dyskusja. Populiści – mówili jedni, nowy wymiar polityki – mówili drudzy. Liderom Podemos udało się spolaryzować wedle narzuconych przez nich podziałów społeczeństwo hiszpańskie. Oni – to klasa polityczna, od socjalistów po konserwatystów. Zależni od wielkich korporacji, w tym tzw. finansiery. Tych, którzy odpowiadają za przedłużający się kryzys. I my – przeciętni zjadacze chleba, obywatele, którzy chcą prawdziwej, a nie partyjnej demokracji.
Głośny Ruch Oburzonych
Czołówka Podemos to ludzie młodzi. Sam Iglesias jest z pokolenia 30-latków. Tych, którzy podobnie jak ich młodsi i starsi o dekadę rodacy, ostatnich lat nie mogą zaliczyć do udanych. Załamanie gospodarcze, które spadło na kraje Unii Europejskiej, w tym dotkliwie na te z południa, wyrzuciło miliony Greków, Portugalczyków czy Hiszpanów poza społeczny nawias. Wchodząc w dorosłe życie, dostali surową lekcję.
W odróżnieniu od tych, którzy w latach 80. i 90. korzystali z owoców dynamicznego rozwoju Hiszpanii. Wielu tych, którzy dziś mocno stawiają na Podemos i angażują się w jego działalność, zaczynało kilka lat temu w ramach tzw. Ruchu Oburzonych. Wśród nich przeważają ci, którzy na starcie odrzucili istniejące oferty polityczne. Skostniały ich zdaniem system przynosi profity jedynie tłustym kotom z politycznego rozdania. Jest im równie daleko do socjalistów, mimo że przeważająca większość z nich deklaruje poglądy lewicowe.
A co za tym idzie, obca jest im też tradycja frankistowska. Uznają, że demokrację w Hiszpanii trzeba zacząć budować od nowa, sięgając – co podkreślają na każdym kroku – do jej źródeł. Wzorców, które nie funkcjonują, bo zostały wyparte przez systemową klasę polityczną. Ta nowa demokracja to stworzenie szansy na większe zaangażowanie obywateli w rozwiązywanie problemów, a polityka to służenie ludziom. Mamy więc polaryzację na system i antysystem. Kastę, politykierów i politykowanie versus służbę rzeczywistych reprezentantów społeczeństwa dla dobra ogółu.
Koalicja niezadowolonych i zawiedzionych
To "nowe" w wydaniu Podemos to nie tylko program, lecz także nowe kanały komunikacji i docierania z narracją do wyraźnie poszukujących zmiany Hiszpanów. Iglesias stał się popularny pięć lat temu. Gościł w mediach, komentował ekonomię i bieżące wydarzenia polityczne. Dzięki temu znacząco zwiększył swoją rozpoznawalność. Mówił to, co wielu chciało usłyszeć. Podobnie jego kompani, których dzięki zdolnościom przywódczym i charyzmie zgromadził wokół siebie. To oni wszyscy w małych miasteczkach i wielkich aglomeracjach poszli w lud, dyskutowali, rozmawiali, wspierali oddolne inicjatywy. Zbudowali dzięki temu szeroką koalicję niezadowolonych i zawiedzionych i postanowili zmienić Hiszpanię. Podobnie jak Tsipras w Grecji, Iglesias nie odżegnuje się od obecności jego kraju w strukturach unijnych. Jasno definiuje natomiast, z kim nie jest mu po drodze.
Wrogiem numer jeden jest duży kapitał. To on powoduje, że Hiszpania jest, zdaniem lidera Podemos, czymś w rodzaju półkolonii, krajem okupowanym przez finansjerę, która czerpie zyski z eksploatacji Hiszpanów. Ale także krajem podporządkowanym szukającym ciepła i godnego życia emerytów z bogatej północy Europy. Iglesias, podobnie jak obecny premier Grecji, mówi "nie" spłacaniu zadłużenia wynikającego z pakietu pomocowego, którą Hiszpania otrzymała między innymi ze strony Europejskiego Banku Centralnego. Jak przystało na lewicowca twierdzi, że receptą na poprawę sytuacji budżetowej w Madrycie ma być między innymi podniesieniu podatku dla najlepiej zarabiających czy egzekwowanie jego płacenia przez korporacje.
Uosobienie wszelkiego zła?
Politycy socjalistyczni i konserwatywni mieli po eurowyborach nadzieję, że pojawienie się Podemos będzie miało charakter incydentalny. W sierpniu obie partie zrównały się w notowaniach. Wydawało się, że rozczarowanych obietnicami lepszego życia i transparentności w polityce konserwatystów, pogrążonych w aferach korupcyjnych, zastąpi jesienią 2015 r. systemowe PSOE. Ale od października zaczęła się mocna wspinaczka sondażowa Podemos. Ruch Iglesiasa wyprzedził najpierw Partię Ludową, a chwilę potem zdenerwowanych pojawieniem się nieproszonego konkurenta socjalistów. Tym ostatnim udało się powrócić do liderowania w grudniu. Ale w ostatnich dwóch miesiącach formacja Iglesiasa ustabilizowała notowania na poziomie 27-28 proc.
Głęboko zanurkowali socjaliści, a konserwatyści oparli się pogłębieniu tendencji spadkowej, ale raptem na poziomie 20 proc. Pomyśleć, że w ostatnich wyborach do Kortezów w 2011 r. jedni i drudzy zgarniali trzy na cztery głosy. O tamtym ogniskowaniu woli wyborców nie ma już mowy. Jest za to strach u socjalistów, konserwatystów oraz sympatyzujących z nimi mediami. Dlatego w tzw. głównym nurcie Iglesias jest uosobieniem wszelkiego zła. Człowiekiem, który miał mieć związki nie tylko z wenezuelskim reżimem Chaveza, lecz także – na rodzimym podwórku – z baskijskimi separatystami z ETA. Czy cała operacja służąca zdyskredytowaniu Podemos przyniesie efekty oczekiwane w centralach PSOE i PP? A jeśli nie, to czy oznaczać będzie, że Hiszpania wejdzie na drogę wytyczaną właśnie przez neomarksistów w Grecji?
Bruksela z coraz większym niepokojem obserwuje to, co dzieje się na Półwyspie Iberyjskim. Powodów do zadowolenia nie ma też kanclerz Angela Merkel i jej francuscy sojusznicy. Niespokojnie jest też pewnie w siedzibie ECB we Frankfurcie. Grecy już, a Hiszpanie niebawem mogą pokazać swoje antysystemowe oblicze.
Marcin Palade
Autor jest ekspertem psefologii, publicystą
źródło: "Gazeta Finansowa"