TUW-y rosną w siłę


TUW-y rosną w siłę

[31.07.2016] TUW-y mają być większe, mocniejsze i ważniejsze dla obywateli Polski i Europy – mówi Grzegorz Buczkowski, członek zarządu TUW SKOK i nowy przewodniczący AMICE, organizacji reprezentującej przeszło 100 ubezpieczycieli wzajemnych z całej Europy.

Artur Ceyrowski: Jak pan się czuje w roli nowego przewodniczącego AMICE?
Grzegorz Buczkowski: Inaczej.

Inaczej?

To duża odpowiedzialność. Mam nadzieję, że mi się uda.

Co konkretnie ma się udać? Jaki jest cel?

TUW-y mają być większe, mocniejsze i ważniejsze dla obywateli Polski i Europy.

Jakie są aktualne wyzwania, z którymi musi zmierzyć się AMICE i sektor ubezpieczeń wzajemnych w ogóle?

Próbujemy – przede wszystkim na poziomie legislacji unijnej – doprowadzić do stworzenia jednolitych podstaw prawnych działania TUW-ów w Europie. Spotykamy się ze zrozumieniem, ale przed nami długa droga, nie tylko w rozmowach z partnerami zewnętrznymi na poziomie legislacyjnym, ale także wewnątrz sektora ubezpieczeń wzajemnych.

Ubezpieczenia wzajemne były formą pierwotną, ale nie zniknęły z rynku. Jak się odnajdują w nowych warunkach?

Odnajdują się doskonale. Ubezpieczyciele wzajemni stanowią przeszło 30 proc. rynku w Europie. To informacja, która często umyka nam, kiedy patrzymy na ten sektor z perspektywy znacznie mniejszego rynku w Polsce. Tymczasem TUW-y zatrudniają ponad 450 tys. ludzi, ich aktywa przekroczyły na koniec 2014 r. 2,7 bln euro. Co więcej, jeśli spojrzymy na trend globalny, okaże się, że na przykład w Azji mamy do czynienia z prawdziwymi gigantami, zaliczanymi do największych ubezpieczycieli na świecie. Zarówno europejskie, jak i azjatyckie instytucje, doskonale sobie radzą, pokazując dodatkowo, że TUW-y mogą rozwijać się, prowadząc działalność w różnej skali – najmniejszej, skierowanej do wąskiej, wyspecjalizowanej grupy lekarzy, architektów, adwokatów czy działkowców oraz największej – zrzeszającej miliony ubezpieczonych.

Model funkcjonowania TUW-ów sprawiał, że zawsze były one bliżej ubezpieczonych. Czy intensywna implementacja rozwiązań "wzajemnych" do nowych przepisów, w szczególności do modyfikowanej wciąż dyrektywy Solvency II, nie rozwiązałaby problemów?

Jesteśmy na etapie, w którym zachodzi wielka zmiana na rynku ubezpieczeniowym. Solvency II zmieniła rynek ubezpieczeń, narzucając towarzystwom – nie tylko TUW-om – nowe obowiązki. Z jednej strony wymuszono na ubezpieczycielach przegląd aktywów i ich bardzo konserwatywną wycenę, z drugiej zaś – ogromną zmianę zarządczą, która prowadzi do znacznego zwiększenia biurokracji i liczby raportów, procedur, procesów, regulacji… I tak już – w myśl tych przepisów – zostanie.

Być może dokładniejsze wsłuchanie się w głos małych ubezpieczycieli przy tworzeniu przepisów przyniosłoby korzyści. Ale każdy przepis jest żywą strukturą i będzie podlegał weryfikacji, przeglądom. Zobaczymy, czy w trakcie tych weryfikacji uda się doprowadzić do sytuacji, w której zasada proporcjonalności będzie dla TUW-ów skutecznie stosowana.

Zasada proporcjonalności?

Tę zasadę zapisano w dyrektywie, ale np. w polskich przepisach implementujących stała się ona zasadą miękką, która mówi, że nadzór może – adekwatnie do skali i złożoności działalności – zmniejszyć obciążenia raportowe. Może, ale nie musi, a zatem pojawia się ryzyko, że mali ubezpieczyciele będą mieli obowiązki podobne, jak wielkie instytucje. Dziś widzimy już, że TUW, który ubezpiecza tylko łodzie rybackie czy – jak w Niemczech – tylko szklarnie ogrodowe, musi być gotowy do poniesienia dużych obciążeń, takich jak wielkie instytucje. Ale to jedno z zagadnień, które jeszcze będzie na poziomie legislacji europejskiej dyskutowane.

O czym jeszcze AMICE zamierza rozmawiać z regulatorami?

Dyskutowana będzie choćby kwestia relacji z klientem, czy w przypadku ubezpieczeń wzajemnych – z członkiem, oraz informacji, jakich mu dostarczamy. Nowe przepisy mają sprawić, że będzie on bardziej świadomy tego, co dostaje. To bardzo dobry pomysł, szczególnie w przypadku ubezpieczycieli wzajemnych, których relacje z ubezpieczonymi są nieporównywalnie bliższe, niż w przypadku ubezpieczycieli działających w formie spółek akcyjnych. Ale nawet w tym zakresie istnieje ryzyko – nazwijmy rzecz kolokwialnie – przedobrzenia. Jeżeli wymagany zakres dokumentacji przekazywany klientowi przy podpisywaniu umowy jest taki, że trzeba zrobić z niego wyciąg, skrót, to wracamy do punktu wyjścia i po przetworzeniu wszystkich dokumentów przybliżamy konsumentom ich fragmenty. Dlatego tak ważna w działaniach nadzorczych jest zasada proporcjonalności.

Nawiązując do rynku polskiego – skąd różnica między skalą obecności TUW-ów w Polsce i na arenie międzynarodowej? Dlaczego u nas tych instytucji brakuje?

Polski rynek finansowy był zdominowany przez model ukształtowany pod kątem akcjonariuszy komercyjnych. Był traktowany jako miejsce inwestycji mających przynosić zwrot tym, którzy zaangażowali swój kapitał. TUW-y tego nie zapewniają. Z TUW-ów korzyści czerpią ubezpieczeni, nie zewnętrzni akcjonariusze. Dlatego takich instytucji w Polsce powstało niewiele. Nie istniały grupy, które były skłonne takie struktury zakładać. Ale pamiętajmy, że nawet nasz największy ubezpieczyciel – PZU – zaczynał jako TUW.

Chociaż trzeba przyznać, że Polska nie jest jeszcze w najgorszej sytuacji. Są w Europie kraje, w których regulacje nie przewidują zakładania towarzystw ubezpieczeń wzajemnych, są takie, w których była pokusa wykreślenia TUW-ów z regulacji dotyczących prowadzenia działalności ubezpieczeniowej. W tych ostatnich przypadkach AMICE podjęło skuteczne interwencje. Są wreszcie kraje – głównie Europy Środkowej – gdzie nie wykształciła się świadomość możliwości stworzenia niekomercyjnej struktury ubezpieczeniowej. Brakuje wiary w działalność inną, niż taka, która przynosi zyski tu i teraz – dodajmy – przynosi zyski akcjonariuszom, nie konsumentom.

Czy widzi pan jakąś szansę wprowadzenia, na poziomie krajowym, przepisów ułatwiających zakładanie TUW-ów?

To już kwestia równości podmiotów rynkowych wobec prawa. Nie negujemy działalności ubezpieczeniowej w formie spółek akcyjnych. Spółkom na polskim rynku jest łatwiej urosnąć. TUW-y z natury są mniejsze i trudniej im znaleźć kapitał na finansowanie wzrostu, bo jedynym źródłem ich finansowania jest kapitał członków. Nie można łatwo wnioskować do akcjonariuszy o dodatkowe fundusze, które przyniosą im określone zyski.

A zatem, czy w Polsce jest miejsce dla kolejnych TUW-ów? Czy mają szansę albo czy jest sens, żeby powstawały?

Często trafiają do nas pytania od grup – zawodowych, społecznych, gospodarczych, które chciałyby założyć własne TUW. To jest bardzo dobry pomysł. Można go też zrealizować w oparciu o istniejące TUW-y poprzez tworzenie dedykowanych związków wzajemności członkowskiej, nie trzeba zakładać nowych podmiotów – a zatem niepotrzebny jest szczególnie wysoki kapitał. Chciałbym, żeby myślą przewodnią tej rozmowy było: "budujcie ubezpieczenia wzajemne!".

Dlaczego?

Bo są fajne… Bo można zbudować struktury, które zapewnią ochronę na warunkach dopasowanych do potrzeb konkretnych grup społecznych, za uczciwą cenę, w transparentny sposób. Można zrobić coś dla siebie samego.

Ale ja sam nie założę TUW-u. Zrobi to przedstawiciel ubezpieczyciela. Jaką różnicę mi – konsumentowi – zrobi fakt, że to będzie akurat przedstawiciel TUW-u?

Dla osoby fizycznej różnica jest niewielka. Ale proszę wyobrazić sobie grupę ludzi – korporację radców prawnych dla przykładu. Korporację, która musi mieć wykupione ubezpieczenie od odpowiedzialności cywilnej, czyli popularne OC. Oczywiście, ta korporacja może pójść do dużego ubezpieczyciela komercyjnego i negocjować z nim stawkę dla całej grupy. Jednak może też zbudować własną instytucję. Może ubezpieczać się samodzielnie, wpłacać stawkę do własnej struktury, którą sama będzie zarządzać.

Czy na pewno sama? Czy nie za pośrednictwem eksperta określonej marki?

Tak, będzie w tym procesie udział eksperta. Eksperta, który pomoże wejść w określoną strukturę. Stworzy zręby wzajemności. Zarządzać tym będą fachowcy, ale cały proces, cała kontrola nad jego funkcjonowaniem będzie pod opieką ubezpieczonych. To naprawdę godne rozważenia.

Patrząc z perspektywy ubezpieczającego się – czy nie łatwiej będzie mi wykonać jeden telefon i poprosić o najprostszą polisę komercyjną? Po kilku latach współpracy dostanę jeszcze zniżkę za tak zwaną "starą znajomość".

Pana decyzja. Ale wyobraźmy sobie mechanizm – TUW dla szkół, w którym ma pan do wyboru – zapłacić przykładowe 10 tys. zł składki i zapomnieć o sprawie albo z pomocą eksperta znaleźć grupę kilku, kilkunastu, czy wreszcie kilkudziesięciu szkół, które zapłacą te same 10 tys. zł, zbiorą pokaźną sumę, z której większość zostanie przeznaczona na pokrycie szkód, a reszta… No właśnie. Reszta nie buduje wyniku komercyjnego ubezpieczyciela, tylko wraca do ubezpieczonych. Trafia do kasy, buduje rezerwy, pozwala wyremontować sale lekcyjne.

A co w przypadku, kiedy straty będą większe?

To jest zagadnienie zawsze związane z działalnością TUW-ów – co się stanie, kiedy szkody będą większe. Trzeba będzie dopłacić. Dlatego właśnie kalkulacją ryzyka nie powinni zajmować się amatorzy. Tu nieocenione jest wsparcie profesjonalistów, którzy umieją wyliczyć ryzyko, wyliczyć składkę tak, żeby nie było problemu dopłat. Takim zapleczem, kadrą, dysponują już istniejące TUW-y i w tym zakresie będą pomocne.

Sytuacje, w których rynek ubezpieczeniowy ustala składki poniżej kosztu ryzyka i generuje straty, najczęściej wynikają z wojny cenowej toczącej się o udział w rynku. W Polsce, w 2015 r. sektor ubezpieczeniowy poniósł w segmencie ubezpieczeń komunikacyjnych stratę przekraczającą miliard zł.

Z czego to wynika?

Na rynku pojawiają się nowe podmioty, których celem jest zdobycie jak najszybciej jak największego udziału w rynku. Osiągnąć to mogą tylko poprzez cenę. Pozornie niższa składka jest dobra z punktu widzenia klienta. Ale pozory mylą. Stabilność takiej instytucji jest po prostu zagrożona. To efekt myślenia krótkoterminowego. Być może sprawdza się ono w przypadku obowiązkowego, jednorazowego zakupu OC. Ale w przypadku grup zawodowych, zrzeszeń, które mają obowiązek ubezpieczać się co roku, korzystniejsze może być zbudowanie stałych rozwiązań, a nie nieustanne zmiany ubezpieczycieli i życie z nadzieją, że akurat ten może zapłaci, kiedy coś już się stanie. To wybór koncepcji budowania własnego bezpieczeństwa. Moim zdaniem rozwiązania długofalowe w wielu przypadkach sprawdzą się znacznie lepiej.

Wydaje się, że idea myślenia długoterminowego powinna przyświecać przede wszystkim podmiotom państwowym.

I tak właśnie się dzieje. Ministerstwo Skarbu Państwa zachęciło już spółki Skarbu Państwa do budowania kapitału ubezpieczeniowego wokół TUW PZUW. Na rynku mamy też TUW Cuprum działające wewnątrz struktury KGHM. O TUW-ach i korzyściach wynikających z ich działalności mówi się zatem coraz głośniej. Może idący z góry przykład pokaże, że także poza sektorem państwowym – w organizacjach, zrzeszeniach czy korporacjach zawodowych można i warto budować bezpieczeństwo oparte na trwałych, silnych strukturach. Tego bym sobie i wszystkim ubezpieczonym życzył.

Artur Ceyrowski

Treści dostarcza Gazeta Bankowa

Oceń ten artykuł: