Ucieczka z pułapki na myszy


Ucieczka z pułapki na myszy

[29.02.2016] Plan Morawieckiego może nas wypchnąć z pułapki średniego dochodu przed uderzeniem gilotyny. Zdążymy?

Na różnych forach i w różnych dyskusjach, gdzie wicepremier i minister rozwoju Mateusz Morawiecki przedstawiał zręby swojego planu, pojęcie "pułapki średniego dochodu" nie zawsze padało. Z zestawu problemów, które stoją przed polską gospodarką oraz zestawu instrumentów gospodarczych, finansowych i instytucjonalnych środowiska przedsiębiorców, czy też związkowców, wybierały te, które najlepiej im pasują bądź zgłaszały własne postulaty. W każdym razie dobrze, że te spotkania się odbyły.

Gwałtowne walki polityczne są najgorszymi warunkami, w jakich można realizować przełomowy plan rozwoju. Wydają się nie mieć końca i dzisiaj trzeba założyć, że będą trwać przez następne cztery lata. Utrata płaszczyzn porozumienia pozbawia nas także szans na realizację procesu negocjacyjnego w sprawie reform, chociaż jego część może być (i chyba jest) zachowana w relacjach pomiędzy rządem, pracodawcami i związkami zawodowymi, w pewnej odległości od walk o zero-jedynkowe zwycięstwo, charakterystycznych dla partii politycznych.

Nieco więcej o pułapce

O inne zwycięstwo chodzi w gospodarce. W ramach programu rozwoju duży nacisk kładziony jest na miejsca pracy. Na to, by – jak mówił Morawiecki – "polskie firmy tworzyły coraz większą wartość dodaną, żeby wzmacniać polski eksport, właśnie po to, by wartość dodana firm tworzyła miejsca pracy, i to lepiej płatne, bo jeśli firmy osiągają wyższe marże na sprzedaży swoich produktów, to jednocześnie mogą więcej zapłacić swoim pracownikom". Jest to warunek konieczny, by Polska nie ugrzęzła właśnie w pułapce średniego dochodu.

Do tej pory dyskusje na ten temat odbywały się w różnych miejscach w sposób – jeszcze – dość nieuporządkowany. O zjawisku tym sporo już wiedzą i politycy, i urzędnicy; skrótowo powiedzmy więc tylko, że pułapka ta została zaobserwowana w II połowie XX w., kiedy okazało się, że jedynie 10 proc. z krajów osiągających szybki, na pewnym poziomie, wzrost gospodarczy, może się dostać do elity o najwyższym dochodzie. Wynika to z prostego faktu, że duże przyrosty produkcji są łatwiej osiągalne, gdy baza wyjściowa jest niska. Później jest już tylko gorzej: znika łatwa możliwość konkurowania tanią siłą roboczą i uzyskiwania wartości dodanej z przesunięcia siły roboczej z niewydajnych sektorów do tych wyposażonych niedawno w relatywnie nowe technologie.

Brak rezerw nisko wydajnej siły roboczej przekłada się szybko na żądania wyższych wynagrodzeń. Próba sięgnięcia po nowe inwestycje nie daje spodziewanego zwrotu. Kraje takie dostają się w kleszcze konkurencji: z jednej strony biedniejsze kraje oferują tanich pracowników i konkurencyjne cenowo produkty, z drugiej strony państwa wysoko rozwinięte są poza zasięgiem, oferując produkty z półki high-tech.

Niektórzy ekonomiści uważają, że tania siła robocza sama w sobie jest pułapką, bo nie zmusza przedsiębiorców do szukania nowych rozwiązań i zwiększenia innowacyjności. W każdym razie czynniki, które odpowiadają za pułapkę to niska innowacyjność i niewłaściwy system edukacji oraz dwa, które należą bardziej do sfery politycznej: obecność szarej strefy w gospodarce oraz rozwarstwienie dochodów.

Polska w potrzasku

Ucieczka z pułapki może być więc ułatwiona przez wzrost innowacyjności, o ile spowoduje ona wzrost eksportu netto. Innowacyjność, pojęcie obracane na wszystkie strony, jest generowaniem innowacji tak, by możliwe było zdobywanie rynków zagranicznych. Marek Dietel w swoim opracowaniu " Innowacyjność – jak usunąć bariery jej rozwoju" (Instytut Sobieskiego 2015) rozgranicza innowacyjność na procesową i produktową: "innowacja procesowa oznacza znalezienie sposobu wytwarzania znanych produktów i usług w sposób bardziej efektywny, czyli w lepszej relacji nakładów do efektów (często oznacza zmniejszenie nakładu pracy, co nie jest zawsze pożądane przez polityków); produktowa oznacza wprowadzenie do obiegu gospodarczego nowych lub ulepszonych produktów".

Innowacyjność produktowa Polski lokuje nas na bardzo dalekim miejscu w świecie (72. miejsce na 144 kraje), przy czym niektóre czynniki, jak wydatki na badania i rozwój plasują nas na 98. miejscu, wpływ rządowych zamówień na produkty zaawansowane technologicznie na 89. Trudno to nazwać inaczej, niż dramatem. Słabo wygląda współpraca uczelni i przemysłu, dostępność naukowców i inżynierów, ochrona własności intelektualnej oraz zdolność do innowacji. Liderem we wszystkich kategoriach jest Szwajcaria, chociaż niekiedy pojawia się też Finlandia (na przykład we współpracy uczelni i przemysłu).

W obszarze innowacji procesowych jest nieco lepiej, bo Polska może zajmować tu 48. pozycję. Określenie "może" jest o tyle uprawnione, że autor, korzystając z Global Competitiveness Index opracowanego przez World Economic Forum uznaje, że innowacyjność procesową może odzwierciedlać tzw. gotowość technologiczna – wskaźnik, na który składa się dziewięć czynników: od dostępności najnowszych technologii (90. miejsce Polski w świecie) do liczby subskrypcji telefonii komórkowej na 100 mieszkańców (23. miejsce). Sporo autorów nie daje zbyt dużo wagi takim czynnikom, jak liczba subskrypcji internetu i telefonii komórkowej. Podejrzenie, że ten drugi wskaźnik zbyt optymistycznie ocenia sytuację Polski, wydaje się więc na miejscu.

W dyskusjach i spotkaniach używa się różnych terminów. Mówi się rzecz jasna o rozwoju kraju, wzroście gospodarczym, zwiększeniu inwestycji, ale żaden z uczestników nie odmówiłby korzystania z pojęcia: "ucieczka z pułapki średniego dochodu". Oznacza to po prostu, że jeżeli następuje długotrwałe osłabienie tempa wzrostu gospodarczego w naszym kraju, nie będzie możliwe zmniejszenie dystansu w poziomie rozwoju gospodarczego do głównych gospodarek Europy Zachodniej.

Oczywista rzeczywistość

Warto na chwilę zobaczyć stan bieżący, by zobaczyć, w jakich warunkach przyjdzie rządowi realizować ścieżkę ucieczki. Przekładając wszystko na dziś, można zadać pytanie, czy jeszcze w tym roku i w latach następnych będziemy mogli utrzymać tempo rozwoju gospodarczego na poziomie 3,8 proc. i więcej.

W styczniu w Konfederacji Lewiatan w Warszawie odbyła się konferencja "Gospodarka w 2016 roku – szanse i zagrożenia". Ubiegły rok był udany dla polskiej gospodarki i wielu przedsiębiorstw. Wzrost PKB według wstępnego szacunku GUS wyniósł 3,6 proc. Polska rozwijała się znacznie szybciej niż Europa. Czy uda się utrzymać dotychczasowe tempo wzrostu?

W ostatnich prognozach dotyczących wzrostu gospodarczego w Polsce NBP szacuje wzrost PKB na poziomie 3,3 proc., Komisja Europejska – 3,5 proc, Międzynarodowy Fundusz Walutowy także 3,5 proc., a rząd w ustawie budżetowej na 2016 r. na 3,8 proc… Ryzyka globalne – tak ekonomiczne, jak i polityczne, rosną, a nie maleją. Do tych zewnętrznych zagrożeń dochodzą ryzyka wewnętrzne, przede wszystkim ryzyko niestabilności finansów publicznych. Trudno jednak w tej chwili oszacować prawdopodobieństwo zmaterializowania się tych ryzyk. W 2016 r. mamy więc szanse na wzrost PKB na poziomie 3,6-3,7 proc. Podstawą wzrostu gospodarczego będzie spożycie indywidualne wspierane stabilną sytuacją na rynku pracy i rosnącymi wynagrodzeniami.

Dr Grzegorz Baczewski, dyrektor departamentu dialogu społecznego i stosunków pracy Konfederacji Lewiatan uważa nawet, że w tym roku na rynku pracy możemy mieć do czynienia z przejściem od rynku pracodawcy do rynku pracownika, co przełoży się na pozycję negocjacyjną stron. Pracodawcy, obawiając się utraty dobrych, wykwalifikowanych pracowników, zaoferują więcej tym, których będą chcieli zatrudnić. Z tego powodu w przyszłym roku możemy spodziewać się rosnącej presji płacowej i przyspieszającego wzrostu kosztów pracy na poziomie przekraczającym 4 proc. r/r, a przeciętne wynagrodzenie brutto w gospodarce narodowej wyraźnie przekroczy 4 tys. zł. Przy spodziewanym wzroście zatrudnienia (co najmniej o 1 proc.) mielibyśmy szansę na zamknięcie 2016 r. ze wskaźnikiem bezrobocia rejestrowanego na poziomie ok. 9 proc., a okresowo w ciągu roku stopa bezrobocia spadnie nawet poniżej 8 proc…

– To wszystko jest do osiągnięcia – uważa główny ekonomista Lewiatana, dr Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek – jeśli nie nasilą się problemy w Chinach, konflikt na Bliskim Wschodzie nie zaostrzy się, gospodarki europejskie będą rosły, a polski rząd nie tylko będzie nakładał na przedsiębiorców dodatkowe obciążenia podatkowe, co już czyni, ale "zainwestuje" w nich, zmniejszając przynajmniej obciążenia administracyjne i tworząc warunki do wzrostu inwestycji. W tym inwestycji w innowacje, bez czego polska gospodarka nie ma szans na trwały rozwój i skuteczne konkurowanie na globalnym rynku.

Droga ucieczki

Marek Dietl widzi rozwiązanie w koncentracji wysiłku badawczego w ramach wybranych dziedzin i silnych zespołów oraz instytucji. Innowacyjność wspierają: Narodowe Centrum Nauki, Narodowe Centrum Badań i Rozwoju, Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości, Agencja Rozwoju Przemysłu oraz Bank Gospodarstwa Krajowego wraz z Krajowym Funduszem Kapitałowym. Sytuacja teoretycznie nie wygląda źle. Wiele jednak programów się pokrywa, a jednocześnie są obszary, na których nie ma obecności żadnej z tych instytucji. Najgorzej, że ich cele nie są przekładalne na cechy mierzalne. Kierownictwa odpowiadają za wydanie środków, a nie za efekty, jakie przyniesie. W tej sytuacji powołanie Narodowej Rady Innowacyjności, wraz z koordynowaniem działań poszczególnych instytucji w ramach realizacji długofalowej strategii, wydaje się dobrym postulatem.

Nie mniej istotnym postulatem jest zwolnienie z podatku dochodowego przychodów z komercjalizacji (innowacyjności i generalnie działań instytucji, które zajmują się badaniami i rozwojem). Ale niska innowacyjność polskiej gospodarki to tylko jeden z elementów nie najlepszej pozycji Polski w świecie.

Pod koniec stycznia z udziałem ponad 400 przedsiębiorców odbyła się w Warszawie konferencja "Polska 2015-2025: Jak zwiększyć inwestycje i ich efektywność?". Zastanawiano się, co robić, aby stały się one prawdziwym kołem zamachowym gospodarki. Dla dalszego rozwoju Polski kluczowe jest ograniczenie ryzyk i likwidacja barier inwestycyjnych, zachęcanie przedsiębiorców do inwestowania, wspieranie innowacyjnych przedsiębiorstw i polityka przyciągania talentów – mówiła otwierając konferencję Henryka Bochniarz, szefowa Konfederacji Lewiatan, organizatorka tej i poprzednich konferencji z cyklu "Polska 2015-2025". Apelowała do uczestniczącego w debacie wicepremiera i ministra rozwoju Mateusza Morawieckiego: "Mam nadzieję, że wyznaczy pan standardy dialogu z biznesem".

Z tymi standardami bywa różnie. Do pewnej refleksji nad nimi zmusił Marek Kulczycki, prezes zarządu FM Bank PBP, mówiąc: "My z podatkiem bankowym damy sobie radę. Już zwolniłem 100 ludzi (…). To samo będzie z podatkiemod wielkopowierzchniowych sklepów". Ale w tym tekście niech to będzie jedynie dygresja.

"W Polsce od dwudziestu paru lat inwestycje stanowią 19-20 proc. w PKB, w Czechach jest to 25 proc. I to jest to, do czego powinniśmy dążyć: zwiększyć udział inwestycji w PKB, to jest pierwszy element naszego planu gospodarczego" – mówił Morawiecki. Zapowiedział, że za parę miesięcy będzie gotowa ambitna ustawa proinwestycyjna. Jego zdaniem nasz rozwój był dotychczas rozwojem zależnym – 2/3 eksportu to eksport z firm zagranicznych, a trzeba dążyć do zmiany proporcji na 1/5: 80 proc. eksportu z firm z kapitałem polskim, 20 proc. z zagranicznym. "Chciałbym, aby rozwijały się przede wszystkim firmy z kapitałem polskim, aby było więcej polskiej gospodarki w polskiej gospodarce" – mówił.

Według wicepremiera wzrost gospodarczy w Polsce należy oprzeć na pięciu filarach: pierwszy z nich to reindustrializacja, rozumiana jako tworzenie warunków dla nowoczesnych przemysłów, promowanie tych, które dają najwyższą wartość dodaną. Wicepremier określił je jako neoinwestycje przemysłu "wysycone" wiedzą. Drugi filar to "uproszczenia i ułatwienia proceduralne dla biznesu" wypracowywane w dialogu – wspólnie z nim.

"Moim absolutnie nadrzędnym imperatywem jest, aby pomagać polskim przedsiębiorcom" – zadeklarował. Zapowiedział też przeciwdziałanie biurokracji: "Będziemy walić w ten biurokratyczny mur". Trzeci paradygmat rozwoju to "inwestowanie w innowacje". Stąd powołanie międzyresortowej Rady ds. Innowacyjności, a także zapowiedź zwiększenia nakładów na badania i rozwój (B+R) z 0,8 proc. PKB do 1,7 proc. PKB, a może nawet do 2 proc. "To nasza aspiracja" – podkreślił. "Ta droga, którą jechaliśmy przez 25 lat, wyczerpała się. Nie możemy bazować tylko na niskich kosztach pracy".

Kolejne dwa filary to "zwiększenie dostępności do kapitału i inwestycje z wszystkich możliwych środków – własnych i funduszy strukturalnych oraz promocja eksportu i ekspansja na zagranicznych rynkach". Dlatego pytanie np. Pawła Widela, prezesa Związku Pracodawców Motoryzacji i Artykułów Przemysłowych: "Czy jest szansa, aby Polska była ambasadorem branży moto w Unii Europejskiej?" doczekało się odpowiedzi, że branża motoryzacyjna jest "sektorem kluczowym".

W opinii wicepremiera dalsze plany rozwoju powinniśmy w większym stopniu opierać na kapitale polskim, bowiem już obecnie ok. 90 mld zł rocznie wycieka – i to legalnie – z kraju z powodu różnych "danin" na rzecz podmiotów zagranicznych i innych państw, z tytułu: dywidend, odsetek od kredytów i depozytów, spłaty obligacji skarbu państwa itp. Choć nie mamy dużych oszczędności, te które są trzeba pobudzać do angażowania w gospodarkę, inwestowania. "Tylko na rachunkach bankowych polskich firm leży nieczynnych 250 mld zł" – podkreślił.

Niewątpliwie będziemy jeszcze świadkami metamorfozy planów w czasie dyskusji. W "Białej księdze inwestycji" autorstwa Lewiatana, przekazanej wicepremierowi, znalazło się 11 rekomendacji, których realizacja jest konieczna, aby zwiększyć poziom inwestycji w Polsce. Rozwiązania dla przedsiębiorców nie zawsze – niestety – są optymalne dla polityków. To dlatego ucieczka z pułapki w czasie ostrej walki politycznej jest tak trudna. A Mateusz Morawiecki musi mieć nie tylko wsparcie polityczne, ale sam musi stać się politykiem.

Poza tym trzeba pamiętać, że przeprowadzenie głębokiej zmiany gospodarczej, po tej, która odbyła się w roku 1989, jest daleko trudniejsze. Amerykanie czasami na coś, co jest gorsze, mało autentyczne, używają deprecjonującego pojęcia: "szkoły myszki Miki" lub "gospodarki myszki Miki". W tym sensie ucieczka z pułapki średniego rozwoju jest ucieczką z pułapki na myszy.

Paweł Badzio

Treści dostarcza Gazeta Bankowa

Oceń ten artykuł: