Osiągnięcie 3,25 proc. rentowności przez włoskie obligacje w piątek, to zaledwie wyrównanie szczytu z sierpnia i maja br. Uspokojenie nadal jest możliwe, ale nie powinniśmy zapominać, że siedzimy na beczce prochu.
Włoskie obligacje – skok rentowności
Skok rentowności obligacji Włoch związany jest z zaproponowaniem wyższego deficytu budżetowego na poziomie 2,4 proc. PKB (oczekiwano 1,9 proc.). Jest to ta sama przyczyna, która od miesięcy towarzyszy spadającym notowaniom włoskich obligacji. Nowy rząd i popierające go partie (Liga i Ruch Pięciu Gwiazd) są zwolennikami nie tyle deficytu, co wyższych wydatków socjalnych. A mówimy o kraju, którego dług publiczny już obecnie przekracza 130 proc. PKB.
Powiększanie zadłużenia, które będzie na dodatek droższe (ECB zredukuje skup obligacji już od 1 października, a od grudnia w ogóle się z niego wycofa i rentowności wzrosłyby zapewne i bez powiększania deficytu), to igranie z rynkami. Naprawdę niewiele potrzeba, aby z tego miejsca wywołać sprzężenie zwrotne (im wyższa rentowność tym większa presja na sprzedaż obligacji) i reakcję łańcuchową rozciągającą się na inne rynki.
Włochy to trzecia gospodarka Europy i ósma świata. Nikt nie mógłby się czuć bezpiecznie wiedząc, na jaką drogę wchodzą włoskie papiery. Ale też trzeba pamiętać, że rynek już dwukrotnie z poziomu 3,25 proc. zawrócił reagując na sygnały o możliwych rozsądniejszych decyzjach włoskich polityków. Z kolei w szczytowym okresie poprzedniego kryzysu zadłużenia rentowność włoskich dziesięciolatek dosięgała 7 proc., a kraj był wówczas mniej zadłużony. Wiele zależy więc od percepcji obecnej sytuacji przez inwestorów.
Powiązania notowań
Na Catalyst oczywiście trudno dostrzec jakiekolwiek powiązania notowań z sytuacją we Włoszech. Zresztą rentowności obligacji krajów rozwiniętych spadają w tym samym czasie, gdy włoskich rosną, co jest nieomylną oznaką ewakuacji kapitału na rynki mniej ryzykowne, przynajmniej w ocenie inwestorów. Catalyst oczywiście nie odgrywa w tych przepływach żadnej roli, a szkoda – można byłoby znaleźć inne usprawiedliwienie dla spadających notowań obligacji Getin Noble Banku, gdzie dwucyfrową rentowność znajdziemy już przy papierach (podporządkowanych) zapadających w przyszłym roku, a konkretnie w drugiej połowie. Skoro to nie włoski wirus, wypada uznać, że inwestorzy martwią się wciąż widocznym brakiem poprawy wyników banku.
Serie zapadające w 2020 r. oferują 12-15 proc. rentowności, ale te zapadające w latach 2023-24 mają rentowność niższą. Inwestorzy – papiery GNB z publicznych emisji oferowano głównie inwestorom indywidualnym – mają problem z zaakceptowaniem sporej niekiedy straty. Dla przykładu, aby serie zapadające w 2024 roku (emitowane przed rokiem) osiągały rentowność zbliżoną do tych zapadających w 2020 r. ich notowania musiałyby oscylować w granicach 65-75 proc., co oznaczałoby jednak zgodę na stratę 20-30 proc. (część pokryły naliczone odsetki) na inwestycji, która miała być rentierską.
Obserwacje notowań
Kto obserwuje notowania obligacji GNB i powieszone na tablicy niewiele wyżej obligacje GNB (oczywiście zawieszone) może dojść do wniosku, że oferowanie obligacji inwestorom indywidualnym nie zawsze ma sens. Jednak przymus rejestracji emisji w KDPW (ewidencją wszystkich notowanych obligacji Depozyt zajmuje się i tak) niczego w sytuacji inwestorów by nie zmienił, przed niczym nie ochronił.
A temat ten wciąż jest obecny, w minionych dniach na taki obowiązek przystała sejmowa komisja finansów, a przedstawiciel MF odrzucał wszystkie kontrargumenty nawet nie odnosząc się do nich merytorycznie (byłoby to naprawdę trudne) i wygląda na to, że nowela ustawy o obligacjach zostanie przyjęta na najbliższym posiedzeniu Sejmu.
Źródło: Emil Szweda, Obligacje.pl