Kup się sam

zagraniczne rynki

Na Catalyst prawie wszystkie obligacje notowane są poniżej nominału. Prawie, bo ceny 100 proc. lub wyżej widnieją jako aktualne także w przypadku transakcji przeprowadzonych w ub.r. lub wcześniej, a w najlepszym wypadku w pierwszej połowie marca i dotyczą nielicznych papierów bankowych.

Pierwszy default na rynku obligacji wywołany pandemią za nami. Baltona (jej obligacje nie są notowane, objęło je Przedsiębiorstwo Państwowe Porty Lotnicze) zawiesiła spłatę obligacji, ponieważ nie uzyskuje przychodów (prowadzi sklepy wolnocłowe na lotniskach). To symboliczny początek problemów, z którymi wkrótce zmierzy się cała gospodarka.

Doskonale rozumieją to inwestorzy, którzy wyprzedawali akcje od końca lutego, a od dwóch tygodni pod presją podaży ugina się także Catalyst, gdzie praktycznie nie ma już obligacji wycenianych powyżej nominału. Nielicznymi wyjątkami są transakcje przeprowadzane wiele tygodni i miesięcy temu oraz papiery banków. Z tym, że te ostatnie także wystawiane są poniżej 100 proc., lecz brak chętnych do zakupów. W praktyce uchowała się tylko jedna seria Alior Banki i Polskiego Holdingu Nieruchomości (wyceny 100 proc. lub więcej w dwóch ostatnich dniach). Czy dlatego, że rynek jest przekonany, że utrata płynność zagrozić może nawet takim tuzom jak PKN Orlen czy KGHM? Trudno odpowiedzieć za sprzedających jakie były ich motywy, ale intuicyjną odpowiedzią jest poszukiwanie płynności (zamiany aktywów na gotówkę). Część inwestorów zmuszona jest do sprzedaży papierów przez klientów składających zlecenia umorzenia jednostek, część po prostu reaguje na spadek wartości aktywów, które miały być przecież bezpieczną przystanią, przechować wartość oszczędności i pomóc osiągnąć realny zysk w dobie niskich stóp procentowych. Płynność Catalyst pozostawia sporo do życzenia, stąd spadek wartości jednostek funduszy obligacji korporacyjnych w ostatnim miesiącu to z reguły około 1 proc. (obligacje wyceniane są liniowo). Tak tłumaczy to Santander, którego jednostki spadły o blisko 10 proc., ale jego fundusze znaczną część aktywów lokują na zagranicznych rynkach, gdzie płynność obligacji jest wyższa, a wycena – efektywna (rynkowa). Santander ma nadzieję, że programy pomocowe rządów i banków centralnych poprawią wypłacalność największych firm, w których obligacje zainwestował i skończy się na strachu. Większość z nas ma taką nadzieję.

Emitenci obligacji mogą nie mieć możliwości zamiany płynności, jaką decydenci chcą wtłoczyć w rynek (który już wcześniej nie bardzo wiedział, co z nią robić, stąd lokował ją w obligacjach coraz bardziej ryzykownych emitentów), na wzrost produkcji i podaży dóbr, co oczywiście grozi wzrostem inflacji w przyszłości (więcej pieniędzy w systemie, przy ograniczonej podaży dóbr musi owocować wzrostem cen). Emitenci obligacji mogą jednak zrobić dobry uczynek dla siebie, inwestorów i gospodarki. Ci, którzy cieszą się dobrą płynnością i/lub mogą skorzystać ze wsparcia banków (i pośrednio banku centralnego oraz rządu) mogą wykorzystać ten moment do… skupu własnych obligacji. W tych dniach i tak nie mogą zrobić wiele lepszego z pieniędzmi. Skup własnych obligacji poniżej nominału oznacza, że pieniędzy na wykup potrzeba będzie mniej. Uzyskana rentowność – często dwucyfrowa – będzie wyższa niż większość jakichkolwiek przedsięwzięć rozpoczynanych w tych dniach. Inwestorzy, którzy chcą się pozbyć obligacji i zdobyć tak upragnioną gotówkę, będą mogli to zrobić, a pozyskane środki przeznaczą na własne wydatki w ten sposób realnie zasilając gospodarkę w płynność, bez kreowania dodatkowych zobowiązań. Kryzys to czas na delewarowanie, a nie zwiększanie zadłużenia o czym wie każdy, kto odpowiada za swój budżet (silą rzeczy nie dotyczy to polityków).

Źródło: Emil Szweda, Obligacje.pl

Oceń ten artykuł: