Malowane pamiętniki
[30.09.2015] Delektuje się sztuką, tak jak smakosze rozsmakowują się w jedzeniu. Inspiracją są dla niej ludzie, własne przeżycia, emocje, podróże, a ostatnio audiobooki. Malarstwo traktuje jak swoistą psychoterapię, która pomaga jej zrozumieć siebie, świat i żyjących w nim ludzi.
Jesteś młodą artystką, a już urzekłaś swoją sztuką tłumy. Spodziewałaś się tak pozytywnego odbioru?
– Nigdy nie myślałam o jakimś rozgłosie, ani o tym, że będę rozpoznawalna. W sztuce chodzi głównie o to, aby stworzyć swój własny styl, własną markę i być rozpoznawalnym w środowisku. Robię to, co kocham, i nie myślałam, że moje prace spotkają się z takim zainteresowaniem.
Rozumiem, że często organizowane są wernisaże z twoim udziałem.
– Z zaproszeń korzystam dopiero od 2 lat i – niestety – teraz muszę trochę je selekcjonować, ponieważ przestaję wyrabiać się z kolekcją wystawową. Natomiast na moje wernisaże przychodzą osoby, które wiedzą, co robię, i znają moją twórczość. Przychodzą dla mnie. Żeby się ze mną przywitać. To jest bardzo miłe.
Czy cała oddajesz się sztuce?
– Poświęcam jej każdą wolną chwilę. To jest moja pasja i moje życie. Jeśli nie maluję, to fotografuję, zwiedzam świat, ponieważ lubię podróżować.
Z tego, co wiem, cały czas studiujesz, aby pogłębiać swoją wiedzę i umiejętności malarskie.
– Jeśli chodzi o kierunki studiów, które ostatnio skończyłam w ramach swoich zainteresowań, są to historia sztuki i grafika, tak więc wszystko opiera się o ten temat. Pobieram lekcje u profesorów, z którymi mam przyjemność znać się osobiście z plenerów malarskich. Wiadomo, spotykają się na nich rektorzy i profesorowie uczelni artystycznych. Same plenery dają możliwość inspirowania się pracami innych artystów, bądź słuchania rad, które są po prostu czymś, czego nie można wyłapać na uczelni.
Kiedy odkryłaś w sobie talent? W jaki sposób on się objawił i co skłoniło cię do tego, ażeby studiować sztukę?
– Od dziecka chodziłam z ołówkiem i kartką papieru, szkicując. Jednak jeszcze wtedy nie zdawałam sobie sprawy z tego, że jest to moja pasja. Robiłam to bezwiednie. Tak jak ktoś robi różne rzeczy, np. smakuje potraw czy ogląda telewizję, ja zawsze miałam pod ręką kartkę papieru, ołówek i szkicowałam. W końcu zaczęło mi coś wychodzić i malowanie stało się moją pracą.
W czym szukasz natchnienia?
– Inspirują mnie własne przeżycia i emocje. Maluję, a kiedy czuję, że wena się kończy, odkładam wszystko na bok i staram się wyjechać w jakieś cudowne miejsce, które mnie zainspiruje i pobudzi zmysły. Takim miejscem jest dla mnie Paryż. Często tam bywam. Jednak moim ostatnio odkrytym źródłem inspiracji stały się audiobooki. Wczuwam się w ich treść i maluję.
Masz swoją ulubiona książkę?
– Nie. Wciąż są nowi pisarze i nowe książki, co chwilę kogoś odkrywam, dlatego ulubionego pisarza raczej nie wskażę. Mogę powiedzieć, że ostatnio podczas malowania obrazu słuchałam "Bezcennego" i teraz, ilekroć nań spojrzę, przypomina mi się treść książki.
Często bywasz na wystawach. Są takie, które najlepiej wspominasz?
– Bywają wystawy szczególne, chociażby Art Fresh Festival w hotelu Sheraton w Warszawie, w którym brałam udział już 2-krotnie. Moje obrazy wisiały również w Zachęcie obok dzieł największych artystów, m.in. Beksińskiego, Olbińskiego. Cudownie jest widzieć swój obraz obok takich sław. Wspominam też wystawę w galerii "ES", która skupia wokół siebie wielkich artystów. A przecież to, z kim wystawia się artysta, ma bardzo duże znaczenie. Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie Biała Podlaska. Mimo iż maluję od 10 lat, w końcu udało mi się wystąpić wśród moich przyjaciół i znajomych.
Dużo tworzysz?
– Często coś szkicuje, ktoś mnie odwiedza i mi mówi, że chce mieć ten obraz, nie wiedząc, czy to jest szkic, czy już obraz (śmiech), więc to malarstwo jest swoistą zabawą. Deski, kolaże, ja przy tym odpoczywam. Nie robię tego sztampowo. Deski potrafią stać miesiącami i czekać. A kiedy wpada mi pomysł do głowy, zaczynam coś tworzyć.
Malowanie jest relaksem dla twojej psychiki?
– Odreagowaniem. A w zasadzie psychoterapią (śmiech).
Twoje obrazy to nie tylko pejzaże, ale często również kobiece twarze. Na czym najchętniej tworzysz? Na desce? Płótnie?
– Z przyjemnością maluję na deskach, natomiast nie chcę zamykać się w jednym temacie. Lubię twarze i przy ich malowaniu odpoczywam. Tak więc powtórzę jeszcze raz, że ludzie i emocje są moją główną inspiracją. Osoby, które spotykam wokoło. Ważne staje się wtedy to, czy iskrzy czy nie. Moje obrazy są bardzo wewnętrzne. Można traktować je jak pamiętniki. Przy pejzażach odpoczywam. Zachłystuję się naszą nadbużańską naturą i to jest też mój oddech. Nie chcę się zamykać w jednym kierunku, bo naprawdę nie chodzi mi o malowanie sztampowe, mimo iż niektórzy mówią, że piękno, które nie przedstawia brzydoty, właśnie takie może być, ja tak nie uważam. Lubię gromadzić wokół siebie rzeczy piękne i ładne. Tak też maluję. Nie lubię rzeczy brzydkich.
Czy mi się wydawało, czy na którejś z desek dostrzegłem autoportret?
– (śmiech) Co niektórzy mówią, że wszystkie deski są moimi autoportretami, ale ja nie jestem megalomanką. Kiedyś rozmawiałam na ten temat z moim przyjacielem profesorem, który mówił, że często artyści umieszczają na swoim obrazie autoportrety, niekoniecznie świadomie. Ale to się dzieje dlatego, że widzimy swoje odbicie w lustrze od urodzenia i nawet nie chcąc tego robić, gdzieś nieświadomie przebijają się takie nutki. Na tych obrazach jest kanon urody, którą uwielbiam.
Kiedy wiesz, że obraz został skończony?
– Muszę to poczuć. Niektóre z nich muszą czasami zniknąć z zasięgu mojego wzroku, żebym później jeszcze raz spojrzała i zastanowiła się, co jest w nim do dokończenia. Każdy artysta ma swój warsztat i styl działania. Moja sztuka jest lekka i subtelna w odbiorze.
Zdarzają się zabawne historie podczas tworzenia obrazów?
– Oczywiście. Moje malarstwo jest moją codziennością, moim życiem, a ono nie jest smutne i towarzyszy mu wszystko.
Kim na co dzień jest Sylwia Kalinowska?
– Mamą, pasjonatką sztuki. Nie wiem. Trudne pytanie.
Lubisz zamknąć się we własnym świecie?
– Tak mają chyba wszyscy artyści, muzycy, tancerze, którzy gdzieś tam w zamknięciu wyrabiają własne ruchy. Zafiksowujesz się maksymalnie i skupiasz na tym, co robisz i chcesz zrobić. Słyszę opinie na swój temat, że często jestem "zawieszona". Ja tego nie kontroluję (śmiech). Aczkolwiek zaczęłam nad tym panować, kiedy prowadzę samochód. Natomiast w takim swoistym oderwaniu się od rzeczywistości jest cała bajka. Wtedy człowiek robi coś prawdziwie. I nie jest to jakąś wyuczoną normą. Oddając się pracy, wpadamy w swoisty trans. W obawie, że ktoś może mnie z niego wyrwać, wyłączam telefon i pracuję (śmiech). W przeciwnym razie nie jestem w stanie wskoczyć w towarzyszący mi wcześniej natłok myśli. Jedna niewłaściwa kropka czy kreska potrafi zepsuć całą koncepcję obrazu. Nie wiadomo, do czego powrócić – do tych światłocieni, które już układają się zupełnie inaczej? Podstawą w tym wszystkim jest skoncentrowanie się na miejscu tworzenia, wtedy ma się łatwość pracy. Kiedy wszystkie rzeczy są pod ręką, wiadomo, za co chwycić.
Wchodzisz do pracowni i natychmiast zaczynasz tworzyć?
– Praca twórcza nie polega tylko na tym, że przyjeżdżam do swojej pracowni i przez 8 godz. maluję. Często coś czytam, inspiruję się. Gdy nie mogę czegoś namalować, wykonuję czynności prozaiczne typu pisanie e-maili. Dopiero kiedy mam pomysł na coś, chwytam narzędzia, i to jest godzina lub to są 2 godz., kiedy jestem w stanie coś stworzyć. Niejednokrotnie klienci pytają, ile czasu trwa namalowanie obrazu. Trudno jest odpowiedzieć na takie pytanie, ponieważ w grę wchodzi 10 lat tego, jak zbierałam swój warsztat, i to, co potrafię, aby postawić wreszcie tę właściwą kropkę. Ten czas też się liczy.
Czy artyści rozmawiają między sobą o własnych stylach ?
– Przyznam szczerze, że pozytywnym zderzeniem z artystami był Art Fresh Festival, na którym spotyka się od 60 do nawet 100 artystów. Każdy z nich ma inne upodobania. Podobają mi się ich obrazy, ale oni też doceniają moje. Sztuka jest rzeczą względną tak jak moda i muzyka.
Gdzie umieściłabyś siebie na mapie artystów?
– Jestem zaliczana do artystów młodego pokolenia, którzy działają prężnie ze starszą szkołą. Ta sztuka jest trochę odmienna od tej tradycyjnej. Mimo iż moje pejzaże są tradycyjne, zawsze lubiłam obrazy malowane grubą fakturą farby. To jest bardziej rzeźbienie w farbie niż malowanie, bo nakładam ją warstwami, a później zeskrobuję i w ten sposób powstają faktury.
Jak widać, ma to swój urok.
– Dziękuję. Prace, na które patrzysz, są jeszcze szkicami. Ich barwy są teraz soczyste, później je zgaszę i zeskrobię. Każda kolejna warstwa musi wyschnąć, zanim zostanie nałożona następna, aby osiągnąć odpowiedni efekt. Po prostu muszę poczuć, że to już jest koniec, i maluję właśnie do tego momentu. Nie potrafię namalować obrazu od A do Z za jednym pociągnięciem.
Zdarza się, że malujesz jednocześnie kilka obrazów?
– Tak. Kiedy, malując jeden obraz, czuję, że już nic nie jestem w stanie z nim zrobić, uciekam do malowania innych obrazów. Może jest to spowodowane tym, że w głowie rodzi mi się kolejny pomysł, i żeby nie uleciał, szybko staram się go utrwalić na kolejnym płótnie czy kolejnej desce. Trzeba korzystać z tego polotu, bo on nieczęsto się zdarza. Znajomy profesor powiedział, że jak powstaje coś nieprzewidzianego, wtedy nas zaskakuje, staje się zagadką i wzbudza ciekawość, co z tego wyjdzie, jak pociągniemy dalej linie. Mnie bardzo inspiruje stare drewno, te deski, które widzisz.
Nad każdą z nich się zastanawiasz?
– Tak, ponieważ nie chodzi mi tylko o stworzenie czegoś na desce. Bardziej o to, żeby deska tworzyła całą postać. Staram się wykorzystać w niej wszystkie spękania, to co się na niej dzieje, skornikowaną fakturę, żeby cała deska tworzyła stojącą postać. Taką rzeźbę na desce.
Zauważyłem na twoim profilu facebookowym, że często umieszczasz aranżacje wnętrz, wkomponowując własne obrazy.
– Często klienci nie są w stanie wyobrazić sobie, jak deska może "zamieszkać" we wnętrzu ich domu. Aranżując, pobudzam w ludziach wyobraźnię. Oni nie wiedzą, że chcą mieć akurat dany obraz. Kiedy zobaczą, jak może wyglądać w ich mieszkaniu, łatwiej się na niego decydują. Muszę przyznać, że jestem pozytywnie zaskoczona działaniem Facebooka, bo poprzez niego ludzie również zarażają się sztuką. Wiem po sobie, jak fascynuję się jakimś fotografikiem, oglądając jego prace. To działa na człowieka. A Facebook jest siłą, dzięki której codziennie jesteśmy narażeni na oglądanie.
Zdecydowałaś się dodatkowo studiować historię sztuki. Dla pasji?
– Chodzi o zrozumienie. Mam mnóstwo przyjaciół z kierunku historii sztuki, którzy niekoniecznie są z nią związani. Są to prawnicy, lekarze oraz przedstawiciele szeregu innych różnorodnych zawodów. Podróżując po całym świecie i zwiedzając muzea, nigdy nie wiedzieli, jak odbierać sztukę. Uważam, że właśnie przez wiedzę łatwiej do niej dotrzeć. Kiedy masz wiedzę na temat osadzenia historycznego danego dzieła czy jakichś powiązań w sztuce czy kierunku, wówczas inaczej to wszystko odbierasz.
Do wszystkich swoich obrazów sama dobierasz ramy?
– Dużo nad tym pracuję, bo przez nieumiejętną oprawę można zepsuć cały obraz, a chodzi o to, żeby podkreślić jego walory. Współpracuję z architektami wnętrz. Wykonuję wielkoformatowe obrazy i cykle tematyczne.
To znaczy, że twoim kolejnym kierunkiem studiów będzie architektura wnętrz?
– Raczej nie ma co się rozdrabniać. Uważam, że architektura jest trudną dziedziną, wymagającą przede wszystkim ścisłego umysłu. Wolę współpracę z architektami, gdzie mój obraz jakby podkreśla wnętrze i zawsze dodaje smaku. Niektóre wymagają odpowiedniego oświetlenia, chociażby przy obrazach fakturalnych oświetlenie z dołu lub z góry daje cudowny efekt. Wówczas powstają światłocienie głębi. Wszystko idealnie się komponuje.
Inspirujesz się własnymi emocjami i przeżyciami. Wiem, że emocjonalnie są też odbierane twoje prace…
– Cieszę się, że ludzie emocjonalnie podchodzą do moich obrazów i nie traktują ich jak kolejnych widoczków, które powieszą sobie na ścianie. Piszą do mnie, chcą mieć moje obrazy, kupować bezpośrednio ode mnie, bo czują to, co robię, a to daje mi dodatkową energią.
Rozmawiał Arkadiusz Michalewicz
Treści dostarcza: Magazyn VIP