Na głównej stronie Catalyst w sekcji aktualności znajdują się relacje z rynkowych debiutów, które miały miejsce w ubiegłym roku. To najlepszy komentarz stanu rynku.
Gwoli prawdy, jest też relacja z debiutu obligacji województwa małopolskiego sprzed dwóch miesięcy, ale nie poprawia to humorów. Chętnych do wprowadzania obligacji na rynek brakuje. I to jest główny problem rynku, ale tego regulowanego. Z innych źródeł wiadomo, że istnieje sporo przedsiębiorstw za małych, by goniły za nimi banki (finansowanie poniżej 50 mln zł), ale za dużych, żeby finansowali je sami inwestorzy indywidualni. Wiadomo, bo nie ma powodu by nie wierzyć, kiedy Rafal Lis, jedna z najważniejszych postaci na rynku obligacji mówi, że w ub.r. jego firma otrzymała około tysiąca zapytań, z czego sto zakończyło się udzieleniem finansowania.
To jedna strona medalu
Druga to inwestorzy. Trudno przesądzić czy nadal są wystraszeni GetBackiem. Sądząc po przebiegu notowań na Catalyst, okres największych obaw minął mniej więcej dwa miesiące temu. Jednak inwestorzy indywidualni nie są zalewani kolejnymi propozycjami. Z prostej przyczyny. Wymagania KNF wobec oferujących wzrosły, nie jest łatwo przekonać bankowe domy maklerskie do dystrybucji, a kiedy już dokonają selekcji inwestorów i wybiorą takich, którzy mają kwalifikacje (odpowiednio wypełnioną ankietę MIFiD II i mają zasoby), okazuje się, że jest ich po prostu niewielu. Emitenci zaś nie chcą testować rynku w obawie przed porażką. Inwestorzy profesjonalni z kolei nie pozyskują nowych środków na inwestycje, fundusze obligacji korporacyjnych nadal raportują zmniejszenie aktywów.
Pytanie brzmi: czy podejmowane wysiłki idą w kierunku przyciągnięcia inwestorów i emitentów na rynek?
Czy obowiązek prowadzenia ewidencji każdej emisji obligacji w KDPW wychodzi naprzeciw oczekiwaniom inwestorów i emitentów? A może jednak jest to bardziej spełnienie oczekiwań Komisji, Ministerstwa i samego KDPW? Czy postulat, by w emisjach prywatnych nominał jednej obligacji nie mógł być niższy od 400 tys. zł (zgłoszony przez Komisję) jest w interesie uczestników rynku, czy też może uderza prosto w ich interesy. Ilu transakcji rocznie można spodziewać się po takich papierach? A tak się składa, że jednocześnie Ministerstwo Finansów chce, aby fundusze zaangażowane w obligacje korporacyjne aktywniej podchodziły do ich wyceny, najlepiej rynkowej (w miejsce dominującej obecnie wyceny liniowej, czyli po cenie nabycia plus narosłe odsetki). To istotnie sprawa bardzo dla rynku ważna, ale jak zmusić fundusze do zawierania większej liczby transakcji na rynku regulowanym (bo na rynku OTC takie transakcje są przeprowadzane)?
Gotowe recepty nie istnieją
Rynek kształtuje praktyka i należałoby zapytać uczestników rynku, czego potrzebują, zamiast nakazywać im podejmowanie takich czy innych działań. Łatwo dostrzec, że tempo rozwoju rynku siadło po nowelizacji ustawy o obligacjach w 2015 r. Krytykowano wówczas powszechnie zakaz handlu zdematerializowanymi obligacjami po dacie ich wykupu, ale ustawodawca wiedział lepiej niż inwestorzy, czego im potrzeba. Postulat zniesienia tego zapisu (na rozwiniętych rynkach obligacji takich absurdów nie ma) nie jest prostym rozwiązaniem problemu słabości rynku, ale byłoby to działanie w rzeczywistym interesie inwestorów, którzy w aktualnym brzmieniu ustawy o obligacjach przymusowo przeistaczają się w prawników biegłych w prawie upadłościowym, sfrustrowanych tym, że od nich wymaga się podejmowania szybkich decyzji i działań, podczas gdy procesy restrukturyzacji, upadłości, formowanie aktów oskarżenia mogą trwać latami i nie przynosić efektów. Na rozwoju rynku skorzystają wszyscy, na rozwoju nakazów i obostrzeń tylko nieliczni, a i to nie jest pewne.
Źródło: Emil Szweda, Obligacje.pl