Kontrowersje, które wzbudził pomysł fundowania rekompensat inwestorom indywidualnym wprowadzonym w błąd przez oferujących, są niczym wobec przyjętego już przez rząd programu zmonopolizowania ewidencji obligacji.
Propozycja stworzenia funduszu rekompensat dla osób wprowadzonych w błąd w procesie oferowania obligacji podobała się chyba tylko jej twórcy (i potencjalnym beneficjentom), dlatego rząd nie zajmował się nią wcale. Ale przeszła obowiązkowa dematerializacja obligacji oraz ich rejestracja (ewidencja) w Krajowym Depozycie Papierów Wartościowych. Wielu uczestnikom rynku ten pomysł się nie podoba, mówią wręcz o ryzyku załamania obligacji korporacyjnych w Polsce. Tak źle może nie będzie, ale na pewno stworzenie monopolisty, na którego rynek nie ma w dodatku żadnego wpływu, ma swoje ciemne strony.
Po pierwsze
Po pierwsze, sam fakt powołania monopolu nikomu nie służy (poza samym monopolistą rzecz jasna). Lepiej jest, by istniała w tym obszarze (i w każdym innym) możliwie najszersza konkurencja. Obecnie ewidencję papierów wartościowych mogą prowadzić i banki i domy maklerskie posiadające odpowiednią licencję. Co więcej, robią to lepiej niż KDPW, bo są w stanie rozksięgować obligacje w dniu ich przydziału. Opóźnienie kilku tygodni (a tyle trwa proces rejestracji w Depozycie) może mieć poważne konsekwencje, zwłaszcza gdyby w międzyczasie emitent obligacji zbankrutował. A brak też sygnałów o tym, by dotychczasowi uprawnieni do prowadzenia ewidencji, splamili się „zgubieniem” obligacji w rejestrach.
Skoro celem jest stworzenie centralnego rejestru emisji obligacji, można go osiągnąć łatwiej, bo prostu nakładając obowiązek sprawozdawczy na organizatorów emisji obligacji. Rejestr taki nie musi być wcale jawny, ani nawet nie powinien być, bo nie w każdej sytuacji informacja o przeprowadzeniu emisji obligacji jest korzystna dla emitenta. Np. świadomość zbliżania się daty wykupu obligacji może prowokować jego kontrahentów do zmiany zachowania w obszarze regulacji zobowiązań.
Sam pomysł obowiązkowej dematerializacji uderza w bardzo małe emisje, ale rzeczywiście w pewien sposób chroni indywidualnych inwestorów, skoro wprowadza instytucję agenta emisji. Rzecz w tym, że tylko mała część prywatnych emisji jest adresowana do inwestorów indywidualnych.
Po drugie
Po drugie, ustawa o obligacjach nie zezwala na obrót obligacjami zdematerializowanymi, jeśli minął termin ich wykupu. Nie bardzo wiadomo dlaczego. Umożliwienie bowiem takich transakcji mogłoby zaowocować powstaniem wyspecjalizowanych podmiotów skupujących przeterminowane obligacje i próbujących dojść swoich praw przed sądami.
Wyobraźmy sobie, że wyspecjalizowany fundusz proponuje posiadaczom obligacji GetBack 20 proc. za obligację. Ich posiadacze mogą wybrać, czy dostać gotówkę dziś, czy czekać na 31 proc. w ratach przez osiem lat. Dziś nikt takiej kontrpropozycji im nie złoży, uniemożliwia to prawo. Po terminie zapadalności można jednak handlować obligacjami w formie papierowej. To twórcy ustawy o obligacjach sprawili, że takie papierowe emisje wciąż są przeprowadzane. Poniekąd przyczynili się też w ten sposób do powstania afery GetBacku (GetBack wydawał bowiem również obligacje papierowe, zresztą te rejestrowane w KDPW w niczym inwestorów nie ochroniły). Warto więc zastanowić się kilka razy nad skutkami proponowanych zmian prawnych, bo czasem mają się nijak do założeń. Marna pociecha, że wiadomo będzie kogo winić.
Źródło: Emil Szweda, Obligacje.pl