ZUS nie jest bezpieczną przystanią
[28.04.2014] Polacy decydują właśnie, czy ich składki emerytalne trafią wyłącznie do ZUS lub do ZUS i OFE. Na razie do sprawy podchodzą z dystansem, by nie powiedzieć, że opieszale. Rząd zrobił wiele, by nas do funduszy emerytalnych zniechęcić. Często używanym argumentem jest bezpieczeństwo i zaufanie do państwowej emerytury.
Wiele osób tę argumentację przyjmuje, choć powszechna jest świadomość, że emerytury będą niskie. Mniej powszechna jest świadomość ryzyka, z jakim się wiąże liczenie jedynie na "państwowy garnuszek".
Dyskusja nad wyższością ZUS nad OFE lub odwrotnie, odżyła ponownie przy okazji otwarcia pierwszego, najważniejszego "okna transferowego", czyli okresu, w którym Polacy mogą dokonać wyboru swej emerytalnej przyszłości. Na tym etapie nikt już jednak nie przekonuje, jaki wariant jest bardziej korzystny z punktu widzenia wysokości świadczeń, choć głos zabierają nie tylko politycy, ale także eksperci i ekonomiści. Po głośnych sporach, dotyczących wyliczania i porównywania stóp zwrotu osiąganych przez OFE z efektami waloryzacji zapisów w ZUS, spór przeniósł się na płaszczyznę ideologiczną, a "argumenty" dotyczą takich kwestii jak zaufanie (do ZUS) i wiara (w państwo). Trudno by było inaczej, skoro okazało się, że różnice między efektywnością obu systemów są niewielkie. Politycy i eksperci podzielili się na zwolenników państwa opiekuńczego, troskliwego i godnego zaufania oraz na miłośników bezwzględnego, nieprzewidywalnego i pełnego niebezpieczeństw rynku.
Ci pierwsi zapomnieli już jednak, że emerytury są niskie, a będą jeszcze niższe, więc państwo aż tak bardzo opiekuńcze nie jest. Pomijają milczeniem fakt, że gotowe jest ono bez wahania zmienić to, co wcześniej samo ustaliło, więc zaufanie ma swoje granice. Udają też, że zdanie się na łaskę państwa jest całkowicie bezpieczne i nie wiąże się z żadnym ryzykiem. Ci drudzy trochę się boją, bo rynek nie jest ani opiekuńczy, ani przewidywalny i nie wmawia nikomu, że ryzyko nie istnieje. Jak pokazuje historia i doświadczenia różnych krajów, bać się powinni wszyscy i wcale nie jest oczywiste, czy bardziej ci "rynkowi", a nie "państwowi" emeryci.
O ryzyku, jakie niesie rynek finansowy, na którym inwestowane są składki przekazywane do funduszy emerytalnych, nikogo przekonywać nie trzeba. Warto jednak zwrócić uwagę, że w wielu krajach traktowane jest ono jako rzecz normalna, a nie wybryk natury. Przeciętny Amerykanin zżyma się oczywiście, gdy jego kapitał w funduszu emerytalny maleje, gdy na giełdach panuje bessa, ale ma świadomość, że tak po prostu jest. Japońskie władze zdecydowały niedawno o zwiększeniu efektywności inwestowania państwowego funduszu emerytalnego poprzez bardziej agresywną politykę. W 2013 r. jedną trzecią jego aktywów stanowiły akcje. Japoński rząd ma świadomość rynkowego ryzyka, jakie się z tym wiąże, ale i ryzyko i rynek traktuje jako coś normalnego.
Zwolennikom wiary w państwo można przypomnieć Grecję, gdzie w ciągu zaledwie dwóch kryzysowych lat rząd pięciokrotnie obniżał emerytury. Na początku kwietnia rząd Portugalii dobrał się do emerytur okrężną drogą, po raz kolejny w ciągu ostatnich kliku lat podwyższając stawki podatku od emerytur oraz obniżając kwotę świadczeń nimi objętą. Świadczenia emerytalne obcięto między innymi w Rumunii, Irlandii, Estonii czy Łotwie.
Jeśli ktoś się łudzi, że Polski takie ryzyko nie dotyczy, wystarczy przypomnieć, że w 2012 r. przejściowo odstąpiono od ustalonych wcześniej zasad waloryzacji emerytur, stosując bardziej przyjazną dla budżetu waloryzację kwotową. Rząd pracował wówczas nad powrotem do waloryzacji świadczeń według wskaźnika inflacji, w miejsce inflacji plus 20 procent realnego wzrostu wynagrodzeń. Radykalną zmianą zasad było podwyższenie wieku emerytalnego z 65 do 67 lat oraz zrównanie wieku przechodzenia na emeryturę mężczyzn i kobiet.
Rząd trzykrotnie zmieniał wysokość składek przekazywanych do OFE, a gdy i to okazało się niewystarczające dla ratowania budżetu, zabrał połowę składek zgromadzonych przez kilkanaście lat w funduszach emerytalnych. Wszystkie te działania podjęto z troski o nasze dobro wspólne, czyli stan budżetu państwa. I nie ulega wątpliwości, że jeśli budżet będzie w potrzebie, rząd nie cofnie się przed obniżeniem wskaźników waloryzacji emerytur, a być może nawet przed zawieszeniem waloryzacji, albo przed podwyższeniem wysokości składek na emeryturę lub ucieknie się do bardziej "subtelnego" posunięcia, jakim będzie podniesienie podatków, by w ogóle móc wypłacać emerytury. A warto przypomnieć, że wszyscy są zgodni co do tego, że sytuacja demograficzna będzie się pogarszać. Tym samym trudno liczyć na to, że emerytury będą wyższe, a żadne z wymienionych działań nie zostaną podjęte.
Tak jak herbata nie robi się bardziej słodka od samego mieszania, tak emerytury nie będą wyższe od przekładania tych samych pieniędzy z konta na konto. Czy bardziej efektywne będą konta w ZUS, czy w OFE, trudno przewidzieć. Tak jak trudno uzasadnić czy lepsze jest państwo, czy rynek. Japończycy i Amerykanie wolą rynek, ale my wiemy swoje.
Roman Przasnyski
źródło: Open Finance