Czy zagrają banko-polo


Czy zagrają banko-polo

[22.05.2015] Alior i Raiffeisen Polbank już wystawiono na sprzedaż, wkrótce pod młotek pójdzie BPH, a potem zapewne także Millennium i Deutsche Bank Polska. Nadarza się dobra okazja, żeby znacząco zwiększyć w naszym rynku bankowym udział banków z polskim kapitałem. Czy przejdzie nam koło nosa?

Jeszcze w 2011 r. udział banków, mających zagranicznych właścicieli, w polskim rynku bankowym wynosił aż 72 proc. Potem spadał, głównie dzięki przejęciu przez PKO BP polskiej filii Nordei. Dziś ten wskaźnik wynosi 60 proc., ale to ciągle wielokrotnie więcej niż w zdecydowanej większości krajów zachodnich (średnia dla krajów zachodniej Europy to około 25 proc.). W Niemczech udział w tamtejszym rynku banków należących do zagranicznych właścicieli wynosi jedynie 12 proc., w USA i Włoszech – 11 proc., we Francji i Holandii – 8 proc., w Wielkiej Brytanii – 27 proc., w Japonii, Szwecji i Hiszpanii – zaledwie 1 proc., w Portugalii – 13 proc., w Danii – 17 proc., w Austrii – 34 proc., a w Belgii – 36 proc.

Nawet w niektórych krajach postkomunistycznych ten wskaźnik jest wyraźnie niższy niż u nas – chodzi o Węgry (42 proc.) i Słowenię (21 proc.). Wyższy niż my w Unii Europejskiej mają Czechy (aż 96 proc.), Słowacja (95 proc.), Rumunia, Bułgaria, kraje bałtyckie oraz Finlandia i Luksemburg. Kraje albo dużo mniejsze niż Polska, albo dużo mniej ludne (Finlandia) lub po prostu biedniejsze (Rumunia, Bułgaria). Czyli takie, w których rodzimego kapitału (mogącego inwestować w banki) jest niewiele, a w każdym razie mniej niż u nas.

Co gorsza, w najbliższych latach udział zagranicznego kapitału w naszym sektorze bankowym może znów rosnąć. Z kilku powodów. Po pierwsze państwowa spółka Polskie Inwestycje Rozwojowe zapewne sprzeda – także zagranicznym inwestorom – należące do niej akcje PKO BP. Ponadto na sprzedaż może pójść państwowy Bank Ochrony Środowiska (jego główny, a zarazem większościowy udziałowiec – Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska – już sygnalizował, że chce go sprzedać), a Poczta Polska chce wpuścić na giełdę swój Bank Pocztowy. To zaś również może oznaczać, że ich udziały czy akcje – przynajmniej w części – trafią w ręce zagranicznych właścicieli. A trzeba dodać, że prawdopodobna jest też sprzedaż Getin Noble Banku, jednego z dwóch – obok PKO BP – banków z rodzimym kapitałem w dziesiątce największych instytucji bankowych w Polsce. Gdyby Getin został sprzedany, to jego nowym właścicielem niemal na pewno zostałby inwestor zagraniczny, ze względu na duże rozmiary tego banku i związaną z tym jego wysoką wycenę.

Po drugie, jak wskazuje Kamil Stolarski, ekspert rynku bankowego z BESI Grupo Novo Banco, wśród największych banków w Polsce w najlepszej kondycji finansowej są obecnie Pekao SA (należący do włoskiego Unicredit) oraz holenderski ING Bank Śląski. Przy ich apetycie na wzrost, to one powinny więc w najbliższych latach rozwijać się szybciej od konkurencji i zwiększać swe udziały w polskim rynku.

Natomiast – według Marty Czajkowskiej-Bałdygi, analityka rynku bankowego z Domu Maklerskiego Banku PBS – jest jeszcze jeden trend, który może prowadzić do zmniejszenia udziału banków z rodzimym kapitałem w naszym rynku. Największe instytucje bankowe w Polsce najpierw opanowały duże miasta, a teraz – po nasyceniu się tego rynku – zwróciły się ku mniejszym miejscowościom (podobne zjawisko miało miejsce w przypadku centrów handlowych), które są głównym zapleczem dla banków spółdzielczych, SKOK-ów, ale silną pozycję ma tam także PKO BP. Teraz – za sprawą ekspansji ich konkurencji – zapewne stracą część swych klientów w mniejszych ośrodkach.

Po co repolonizacja?

Dlaczego warto walczyć o jak największy udział banków z rodzimym kapitałem w naszym rynku bankowym? O tym mówiło się i pisało wiele w polskich mediach już 2-3 lata temu, gdy przetoczyła się pierwsza debata o repolonizacji naszego sektora bankowego. Choć częściej używało się wówczas określenia "udomowienie", co miało oznaczać zwiększenie w naszym rynku udziału nie tylko banków z polskim kapitałem, ale także takich, które przynajmniej swoją centralę mają w Polsce, nie należą lub nie są filią banku zagranicznego.

Ideę tak rozumianej repolonizacji naszego sektora bankowego poparli dotychczas m.in. Zbigniew Jagiełło, prezes PKO BP, największego obecnie banku w Polsce, Stanisław Kluza, były minister finansów i pierwszy szef Komisji Nadzoru Finansowego, Stefan Kawalec, były wiceminister finansów i współtwórca tzw. planu Balcerowicza, prof. Jerzy Kropiwnicki, minister w kilku rządach i były szef Rządowego Centrum Studiów Strategicznych, Mariusz Grendowicz, były prezes BRE Banku, a także wielu uznanych ekonomistów, wśród nich m.in. Janusz Jankowiak.

Teraz pora na główne argumenty za repolonizacją czy też udomowieniem naszego sektora bankowego. Najważniejsze jest to, że – najprościej rzecz ujmując – ów sektor ma bardzo ważne, strategiczne wręcz znaczenie dla gospodarki. Kredyty bankowe to dźwignia rozwoju gospodarczego, rozwoju firm, inwestycji. Co dzieje się, jeśli banki w danym kraju należą głównie do zagranicznych instytucji finansowych? Jeśli mają one kłopoty lub pogarsza się sytuacja gospodarcza w kraju (i jego najbliższym otoczeniu), w którym mają główną siedzibę, to mogą przykręcać kurek z kredytami – w pierwszej kolejności na swych mniej ważnych, mniejszych, niemacierzystych rynkach. Takim w sumie peryferyjnym rynkiem dla zachodnich banków, do których na leży większość sektora bankowego w naszym kraju, jest Polska.

Stefan Kawalec, były wiceminister finansów, podkreślał w niedawnym wywiadzie dla "Dziennika Gazety Prawnej", że w latach 2009-2010, gdy w Polsce mieliśmy niezłą koniunkturę gospodarczą, pula kredytów udzielonych u nas firmom przez banki, należące do zagranicznych grup bankowych, została zmniejszona o 12 proc. W tym samym czasie banki z centrami decyzyjnymi w Polsce zwiększyły kredyt korporacyjny (dla przedsiębiorstw) o 20 proc. Ale że te, mające zagranicznych właścicieli, kontrolują większość polskiego rynku, to w całym polskim sektorze bankowym pula kredytów udzielonych firmom zmalała w tym okresie o 6,4 proc.

Innymi słowy, przy dużym udziale zagranicznego kapitału w polskiej bankowości Polska jest bardziej wrażliwa na załamania i kryzysy sektora finansowego poza granicami naszego kraju. To samo dotyczy innych państw. Był to jeden z głównych powodów, dla których Chiny bardzo ograniczały dostęp do swojego rynku bankowego zagranicznym instytucjom finansowym.

Drugi najważniejszy argument jest związany z tym, że bankowość należy do najbardziej zyskownych branż. Jeśli banki w danym kraju należą do zagranicznych właścicieli, to ich zyski – w postaci dywidend – wyciekają za granicę. W przypadku Polski są to miliardy złotych rocznie, które mogłyby zostać w kraju, gdybyśmy mieli – tak, jak kraje zachodnie – sektor bankowy zdominowany przez kapitał rodzimy.

Jest okazja

Kryzys finansowy w 2008 r. i późniejszy tzw. kryzys zadłużeniowy bardzo poturbował wiele dużych zachodnich grup finansowych. By ratować się przed plajtą, poprawić swą sytuację, część z nich zaczęła m.in. wyprzedawać swe zagraniczne aktywa, ograniczać działalność na części rynków. Dotknęło to też Polski, w której to zjawisko spotęgowała wyjątkowo duża konkurencja na rynku bankowym (eksperci uważają, że banków w Polsce jest za dużo), a jednocześnie spadająca dochodowość tej branży. Niektóre banki zagraniczne nie zdobyły tak dużego udziału w polskim rynku, jakiego oczekiwały. To był dodatkowy powód, dla którego jedne zdecydowały się wyjść z Polski, a drugie skorzystać z nadarzającej się okazji i wzmocnić pozycję na naszym rynku, przejmując swych tutejszych konkurentów.

Tym sposobem Getin przejął polski oddział GMAC oraz Allianz Bank Polska, PKO BP – Nordea Polska, Raiffeisen – Polbank, Santander – BZ WBK i Kredyt Bank, a BNP Paribas – BGŻ. Ta konsolidacja polskiego rynku bankowego nadal trwa. Na sprzedaż wystawiony jest bowiem obecnie Alior oraz Raiffeisen Polbank (ten drugi przez kłopoty swej firmy-matki). Wkrótce pod młotek pójdzie BPH, co jego właściciel – koncern General Electric – zasygnalizował już jesienią zeszłego roku (GE chce się pozbyć całej swej grupy finansowej). To samo stanie się prędzej czy później z Millennium, a także – według dr. Tomasza Bursy, analityka sektora bankowego i partnera firmy doradczej Opti Capital – z Deutsche Bank Polska.

Dwa z tych banków – Raiffeisen Polbank i Millennium – należą do dziesiątki największych (pod względem wielkości aktywów) banków w Polsce. BPH, Alior i Deutsche Bank Polska też nie są bankami małymi, mieszcząc się w pierwszej dwudziestce. Jeśli przynajmniej część z nich przejęliby polscy inwestorzy, udział rodzimego kapitału w polskim sektorze bankowym zdecydowanie wzrósłby.

Kto może kupić?

Pytanie, czy są w Polsce inwestorzy, będący w stanie i skłonni przejąć któreś z tych banków? A jeśli tak, to na ile realne jest, że to oni, a nie ich zagraniczni konkurenci, dokonają tych akwizycji?

Zacząć trzeba od tego, że w grę wchodzą kolosalne kwoty. Według ostatnich rynkowych wycen za BPH trzeba by zapłacić ponad 3 mld zł, za wystawiony na sprzedaż pakiet akcji Aliora 2 mld zł, za Raiffeisen Polbank – 6-9 mld zł, a za Millennium nawet 10 mld zł. Choć biorąc pod uwagę duży – poza Aliorem – udział w ich portfelu kredytowym kredytów frankowych, te kwoty można zapewne mocno obniżyć.

Zdaniem części analityków, m.in. Marty Czajkowskiej-Bałdygi z DM Banku PBS, na wydatki tego rzędu stać byłoby PKO BP, który w ostatnich dwóch latach (2013 i 2014 r.) przyniósł łącznie 6,5 mld zł zysku netto. Choć z drugiej strony ów bank nie przetrawił jeszcze Nordei i przez to przejęcie – jak wskazuje dr Tomasz Bursa z Opti Capital – jego współczynniki wypłacalności znacząco się pogorszyły i są już blisko ustalonych (podniesionych niedawno) przez KNF limitów. Dlatego zdaniem dr. Bursy przejęcie przez PKO BP któregoś z wystawionych na sprzedaż banków wymagałoby podniesienia jego kapitału, w czym musiałby uczestniczyć także jego główny udziałowiec, czyli państwo. Kolejny – po PKO BP – najpoważniejszy pretendent to Grupa PZU, którą też byłoby stać na takie przejęcia.

"Puls Biznesu" napisał 23 kwietnia, że PZU rozważa przejęcie Aliora, Raiffeisen Polbank i być może BPH, a następnie utworzenie z nich jednej z największych grup bankowych w Polsce. Szkopuł w tym, że szef PZU, Andrzej Klesyk, wcześniej, w swych publicznych wypowiedziach, wykluczał przekształcenie kierowanej przez niego firmy – poprzez akwizycje banków – w grupę ubezpieczeniowo-bankową. Podkreślał jednocześnie, że PZU mogłoby ewentualnie kupić jakiś bank, ale tylko inwestycyjnie, portfelowo. Czyli po to, żeby go za pewien czas z zyskiem odsprzedać. Nie znaczy to jednak, że PZU nie zmieni swojego podejścia.

Z innych banków z rodzimym kapitałem w grę wchodzi jeszcze państwowy Bank Gospodarstwa Krajowego. Bo jest raczej mało prawdopodobne, żeby przejąć Alior, BPH, Millennium czy Deutsche Bank Polska miał Getin czy Plus Bank Zygmunta Solorza. Ten pierwszy jest – według analityków – raczej następnym kandydatem do sprzedaży niż do przejmowania innych banków. Zaś grupy kapitałowej Solorza po zakupie na kredyt Polkomtela i spłacaniu ogromnych rat kredytowych z tego tytułu na razie nie stać na takie wydatki.

Są jednak możliwe jeszcze inne rozwiązania. Zbigniew Jagiełło, prezes PKO BP, zaproponował stworzenie konstrukcji podobnej do private equity z udziałem polskiego kapitału. Prof. Krzysztof Rybiński, były wiceprezes Narodowego Banku Polskiego, podsunął swego czasu jeszcze inne rozwiązanie: długoterminowe finansowanie przez NBP zakupu wymienionych wyżej banków przez polskich inwestorów.

Zaangażować się w to mogłaby też państwowa spółka inwestycyjna Polskie Inwestycje Rozwojowe. Stefan Kawalec, były wiceminister finansów, ma jeszcze inny pomysł. Polega on na sprzedaniu Aliora, BPH, Raiffeisen Polbanku, Millennium czy Deutsche Bank Polska na warszawskiej giełdzie, m.in. polskim OFE i funduszom inwestycyjnym oraz rozproszeniu w ten sposób ich akcjonariatu (Kawalec wskazuje, że wiele dużych grup bankowych z Zachodu ma rozproszony akcjonariat). Tak, żeby uwolnić je spod kurateli zagranicznych grup bankowych, żeby ich centrum decyzyjne znalazło się w Polsce.

Takie rozwiązanie byłoby dużo realniejsze, gdyby obecny rząd nie zdecydował się na odebranie OFE jego aktywów i przekazanie ich ZUS. To bowiem bardzo osłabiło polską giełdę i zniechęciło do niej wielu inwestorów (przez to posunięcie odwrócili się od niej inwestorzy zagraniczni). Z tych powodów zdaniem dr. Tomasza Bursy z Opti Capital bardzo trudno byłoby dziś sprzedać przez warszawską giełdę któryś z szukających nowego właściciela banków.

Żeby rządzący chcieli chcieć

Z drugiej jednak strony Kamil Stolarski, ekspert rynku bankowego z BESI Grupo Novo Banco uważa, że potencjalnych narzędzi do przejęcia przez rodzimy kapitał wystawionych na sprzedaż banków jest dostatecznie dużo, by taka operacja się powiodła. I gdyby polski rząd tylko jej chciał, to nie zabrakłoby bankierów inwestycyjnych, którzy powiedzieliby, jak to operacyjnie zrobić.

I to jest właśnie kluczowa sprawa: wola polityczna naszego rządu, by wykorzystać nadarzającą się okazję do dalszej repolonizacji polskiego sektora bankowego. Według Kamila Stolarskiego obecny rząd takiej woli nie ma i przed wyborami zapewne jej nie wykaże (mimo że np. w ostatnich latach w niektórych krajach zachodnich na skutek kryzysu finansowego udział rodzimego kapitału wzrósł). A do tego czasu część czekających na nowego właściciela banków w Polsce może być już sprzedana.

Niebagatelne znaczenie – oprócz woli politycznej rządu – ma też obecna, zbyt restrykcyjna wobec sektora finansowego polityka Komisji Nadzoru Finansowego, która według Marty Czajkowskiej-Bałdygi, analityka DM Banku BPS, odstrasza inwestorów.

Na dodatek KNF, tłumacząc, że zależy jej na jak największym bezpieczeństwie naszego sektora finansowego, daje do zrozumienia, że do grona inwestorów działających w Polsce banków dopuści jedynie inne instytucje bankowe. I to takie i z takich krajów, których ratingi nie są niższe niż Polski i dotychczasowych właścicieli tychże banków. Niedawno KNF dała temu nastawieniu wyraz, zmuszając Abris Capital, firmę zarządzającą funduszami private equity, do sprzedania FM Banku PBP.

Jakby tego było mało, władze Komisji Nadzoru Finansowego sugerowały, że nie życzyłyby sobie, by wśród przejmujących sprzedawane w Polsce banki była któraś z 10 największych polskich instytucji bankowych. Bo zdaniem KNF polski rynek bankowy jest już dostatecznie skoncentrowany. Innymi słowy, że jego czołowa dziesiątka nie powinna mieć większych udziałów w rynku niż dziś. Choć w większości krajów zachodnich poziom koncentracji rynku (udział w nim pierwszej trójki, piątki czy dziesiątki) – według danych BankScope – jest wyraźnie wyższy niż w Polsce.

Problem polega na tym, że takie bardzo dyskusyjne i łatwe do podważenia podejście KNF zablokowałoby niemal wszystkie opisane wyżej możliwości dalszej repolonizacji polskiego sektora bankowego. Zapewne także z tego wynika obecna wstrzemięźliwość szefów PKO BP czy PZU, gdy dziennikarze pytają o to, czy ich firmy są zainteresowane przejęciem wystawionych na sprzedaż banków w Polsce. Może nie chcą ich przejmować, bo wiedzą, że i tak zablokowałaby to KNF lub przynajmniej piętrzyłaby przeszkody?

Taka postawa KNF przyczynia się do tego, że najbardziej prawdopodobny obecnie scenariusz jest taki, że Alior, Raiffeisen Polbank, BPH, Millennium i Deutsche Bank Polska przejmą inne banki zagraniczne. W pierwszym rzędzie francuskie Société Genérale i Crédit Agricole, które są dziś w dobrej kondycji, stać je na przejęcia, a jednocześnie chciałyby zwiększyć swój udział w polskim rynku, bo ich banki w Polsce są małe. Warto przy tym dodać, że Crédit Agricole, lider francuskiego rynku bankowego, to bank spółdzielczy (w Holandii w pierwszej trójce największych tamtejszych instytucji bankowych także znajduje się bank spółdzielczy – Rabobank, do niedawna właściciel BGŻ). Zaś we Francji banki spółdzielcze mają aż 43 proc. tamtejszego rynku. W Polsce posiadają one zaledwie 3-proc. udział w rynku i od lat go nie zwiększają. Dla porównania w Niemczech udział w rynku banków spółdzielczych to 16 proc., w Holandii aż 25 proc., we Włoszech – 20 proc., w Japonii – 18 proc., Finlandii – 16 proc., Austrii – 13 proc., Czechach – 8 proc., a w Bułgarii – 5 proc.

Zwiększanie udziałów banków spółdzielczych i SKOK-ów w polskim rynku byłoby kolejnym narzędziem dalszej repolonizacji naszego sektora bankowego. Ale na razie nasz rząd i jego agendy nie sprzyjają temu, a w przypadku SKOK-ów posunęły się nawet do ich zwalczania. Postrzegając je, zasadnie czy nie, jako instytucje wspierające prawicową opozycję.

Jacek Krzemiński

Treści dostarcza Gazeta Bankowa

Oceń ten artykuł: