Tajemnice bezpieczeństwa na indyjskim diamentowym rynku
[17.04.2013] Surat to portowe miasto w Indiach, uznawane za jedną z diamentowych stolic świata. To tutaj szlifuje się i poleruje ponad 90% drogocennych minerałów, które trafiają na globalny rynek. Dlaczego więc w Suracie nigdy nie doszło do kradzieży, jaka miała miejsce w Brukseli?
Gdy 19 lutego br. w strefie wysokiego bezpieczeństwa na brukselskim lotnisku złodzieje zajęci byli rabunkiem kamieni wartych 150 mln złotych, w Suracie interesy toczyły się swoim naturalnym torem. Mówi się, że zdecydowana część skradzionych minerałów miała trafić do obróbki w indyjskim zagłębiu szlifierzy. Tutejsi rzemieślnicy nadają blask dziewięciu na dziesięć diamentów na świecie, obracając kamieniami o wartości 47,9 biliona złotych rocznie.
Mimo tego handlarze z Suratu nigdy nie byli świadkami tak spektakularnej kradzieży, jaka zdarzyła się w Belgii przed kilkoma tygodniami. Być może sekret tego sukcesu tkwi w niewiarygodnie prostym systemie handlu, opartym głównie na zaufaniu. Zapewne dla prawników i kadry zarządzającej zasady te byłby koszmarem, ale doskonale sprawdzają się one w codziennej pracy tamtejszych biznesmenów. Incydent na płycie brukselskiego lotniska skłonił największych diamentowych sprzedawców w Suracie do przemyśleń na temat bezpieczeństwa, ale jest bardzo mało prawdopodobne, że w diamentowej stolicy dokonają się jakiekolwiek zmiany. Oto dlaczego…
Codziennie, o czwartej po południu Naresh Thumar opuszcza swoją pracownię szlifierską w Katargam i na motocyklu udaje się do Mahidharpura, gdzie mieści się rynek diamentów. Naresh ubrany jest w dżinsowe spodnie, luźną koszulkę oraz sandały i niesie ze sobą kamienie szlachetne, których wartość często przekracza 30 mln złotych. Nie ma zamkniętej na szyfr walizki, przykutej kajdankami do nadgarstka, ani ochroniarzy. Drogocenne błyskotki, zawinięte są w opakowanie po maśle i schowane do sakiewki.
Thumar udaje się prosto do handlarzy diamentów i tam na kuckach, na schodach lub na motorze prezentuje diamenty, rozsypane na podbitej niebieskim filcem tacy. Jeśli Naresh i jego kontrahent ustalą zadowalającą obie strony cenę, kupujący zostawia mu pokwitowanie, na którym widnieje waga diamentów, ich cena i termin płatności. Dla sprzedającego ten mały kwitek jest jedynym dokumentem potwierdzającym transakcję, a więc jedyną gwarancją otrzymania zapłaty.
Dwa diamentowe rynki, w Varachha i Mahidharpura, wypełniają tysiące producentów i handlarzy diamentów. Codziennie, od dziesiątej rano do w pół do siódmej wieczorem sprzedawane i kupowane są tam kamienie o wartości 23,9 mld złotych. Potencjalnie więc każda osoba na ulicy może być nieść przy sobie miliony. Tylko w nielicznych sklepach jest monitoring – poza tym nie istnieje tam żaden zorganizowany system bezpieczeństwa.
Około 50% diamentów dostarczanych na rynki w Varachha i Mahidharpura trafia do bezpiecznych skarbców. W tych dwóch centrach handlu jest ich w sumie piętnaście, a wartość zdeponowanych tam kamieni sięga 420 mln złotych. Jeśli jakikolwiek handlarz dokona oszustwa, zostanie na zawsze wykluczony z handlowego kręgu, a jego dług spłacać będą członkowie jego rodziny.
W Suracie jest około 3,5 tys. większych i mniejszych pracowni, które zatrudniają 450 tys. pracowników. Jak większość budynków mieszczących diamentowe firmy Diamond World Towers i Princess Towers, znajdujące się w obrębie bazaru w Varachha mają "delikatny system zabezpieczeń" – tak eufemistycznie określa się poziom ochrony, który sprowadza się do tego, że gdzieniegdzie krzątają się ochroniarze proszący gości o zaparkowanie auta we właściwy sposób.
Ostatnim etapem handlu jest przekazanie drogocennych klejnotów nieformalnej organizacji kurierskiej zwanej "angadias". Odbiera ona szlifowane diamenty od dużych firm i kupców, a następnie transportuje je do Mumbaju (Bombaju). Kurierzy często podróżują autobusami i pociągami, przewożąc kamienie ukryte w doszywanych kieszeniach. Dostawy te trafiają do Opera House w Bombaju, skąd diamenty trafiają na eksport.
Nieformalni kurierzy w diamentowej stolicy Indii prowadzą około 15-20 firm, z których każda przewozi co dnia kamienie o wartości 500-600 mln złotych. Mężczyźni zajmujący się transportem nie noszą mundurów ani innych strojów służbowych, aby móc zmieszać się z tłumem indyjskich miast.
System diamentowej wymiany w Suracie opiera się na zintegrowanej, sekretnej sieci rodzin tysięcy producentów i handlarzy. Większość ludzi, zaangażowanych w świat kamieni szlachetnych pochodzi z małych miasteczek. Nowe osoby mogą wejść do tego kręgu tylko wtedy, gdy otrzymają referencje od kogoś, kto już od lat działa w tym biznesie.
Dinesh Navadia, prezes Surat Diamond Association mówi, że nawet jeśli zdarzy się kradzież, z łatwością można złapać złodzieja, bo kiermasz jest zawsze pełen handlarzy i szlifierzy. Niemniej jednak po incydencie w Brukseli przedstawiciele branży planują rozmowy z rządem na temat specjalnej formacji, która podniosłaby bezpieczeństwo transakcji.
Były dyrektor Indian Diamond Institute, KK Sharma podkreśla, że w trakcie jego 25-letniej kariery w tej branży słyszał tylko o kilku drobnych incydentach. Niestety ostatnia kradzież kamieni w Belgii spowodowała u dwóch firm z Suratu ogromne straty finansowe. Jeden ze sprzedawców w Mahidharpura, Naresh Gabani podkreśla, że Surat jest znacznie bezpieczniejszy niż diamentowa dzielnica w Antwerpii czy luksusowe butiki z klejnotami w Stanach Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii. Jego zdaniem ludzi z indyjskiego diamentowego kręgu wyróżnia niezwykła zdolność do szybkiej identyfikacji podejrzanych osobników.
W oparciu o:
https://economictimes.indiatimes.com/news/news-by-company/corporate-trends/why-worlds-diamond-polishing-hub-surat-has-never-seen-brussels-type-heist/articleshow/18773265.cms
Agnieszka Tarkowska
źródło: Inwestycje Alternatywne Profit S.A.