Strategie distressed na topie
[15.05.2009] Największy od kilkudziesięciu lat kryzys gospodarczy nadal zbiera swe żniwa. Inwestorzy jednak nie ustają w wyszukiwaniu strategii inwestycyjnych umożliwiających wygenerowanie atrakcyjnych stóp zwrotu nawet w tak trudnych czasach.
Nie będzie chyba zaskoczeniem, iż podczas bessy na giełdach akcji najlepsze wyniki generują strategie zarabiające na spadkach cen. Najczęściej stosują je fundusze typu hedge, których priorytetem jest generowanie dodatniego wyniku bez względu na warunki rynkowe. Pomijając jednak tą strategię, warto skupić się na innej typowo "kryzysowej". Jest nią distressed debt, czyli koncepcja zarabiania na obligacjach emitentów, którzy są największymi ofiarami kryzysu. Spółki te najczęściej są po ogłoszeniu bankructwa, w czystym tego słowa znaczeniu lub tzw. bankructwa kontrolowanego, które umożliwia ciągłość działalności spółki mimo upadku.
Papiery distressed są niezwykle tanie, ponieważ w momencie ogłoszenia bankructwa w zasadzie nikt nie interesuje się tego typu inwestycjami – określane są mianem śmieci. Są jednak odważni, którzy w tym obszarze rynków widzą swoją okazję. Warto zaznaczyć, iż posiadacz obligacji ma najczęściej pierwszeństwo w dochodzeniu swych roszczeń, dlatego nawet, jeżeli strategia oparta na wzroście cen danego długu okaże się niewypałem, zawsze można coś uzyskać z wyprzedaży majątku firmy itp.
Zasadniczo chodzi jednak o kupno obligacji za bezcen, np. 10 USD, gdy wartość nominalna wynosi 100 USD i wyczekiwanie na wzrost wartości tego długu. Jeżeli cena tej obligacji osiągnie 40 USD, co nadal jest niezwykle niskim poziomem inwestor odnotowuje 300 % zysku. Dlaczego cena miałaby wzrosnąć? W trakcie procesu o bankructwo może znaleźć się inwestor chętny do przejęcia spółki, ponieważ widzi w niej potencjał rozwojowy.
Ta wraca zatem do życia, dlatego jej dług staje się wiarygodny – można go wyceniać tak samo jak innych spółek w przyzwoitej kondycji. Najczęściej jest tak, że osoba/fundusz nabywająca obligacje obejmuje również kontrolne udziały w spółce, by aktywnie ją naprawiać – oczywiście we własnym interesie. Odbudowana spółka wystawiana jest na sprzedaż, a inwestor poszukuje kolejnego celu.
W czasie kryzysu takich okazji jest mnóstwo, a ten obecny dostarcza i dostarczać będzie z pewnością jeszcze wiele potencjalnie lukratywnych transakcji. Szacuje się, iż do końca 2010 roku aktywów pod zarządzaniem w funduszach distressed znaleźć się może ok. 100 mld USD. Kolejne20-30 mld USD znajdować się może w rękach prywatnych lub bardzo dyskretnych funduszach nie afiszujących się w swej działalności.
Ostatnio bardzo popularna stała się Azja, która ma całkiem świeże doświadczenia z tego typu strategiami. W latach 1997-1998 doświadczyła ona kryzysu walutowego, który na krawędź bankructwa doprowadził tysiące firm, jedynie z powodu drastycznie wzrastającego zadłużenia, które denominowano w dolarach. Stały się łakomym kąskiem spragnionych wysokich zysków inwestorów z całego świata i pozwoliły na wysokie zyski.
W ostatnich latach, z racji stosunkowo stabilnego systemu finansowego w Azji, który zdołał w zdecydowanej mierze uchronić się przed zapaścią amerykańskiego rynku, jak grzyby po deszczu wyrastają nowe fundusze distressed debt. To dobry rynek pod te specyficzne transakcje, ponieważ wiele spółek z racji zapaści w eksporcie popadło w tarapaty, jednak ich model biznesowy w opinii rosnącej rzeszy inwestorów wymaga jedynie niewielkich modyfikacji, by spółkę uratować. Poza tym zaskakująco dobra kondycja chińskiej gospodarki pozwala przypuszczać, iż lepsze czasy w Azji nadejść mogą w najbliższych miesiącach.
Opinie o strategii distressed debt nie są jednak jeszcze najlepsze. W 2008 roku wielu inwestorów uznało, że najwyższa pora na upolowanie "kryzysowej zwierzyny", ponieważ apogeum kryzysu subprimów wydawało się minione. Tak było do września 2008 roku, kiedy upadł Lehman Brothers i o mały włos nie spotkało to AIG. Wyniki tej strategii w skali ogólnej osiągnęły -20%, a w samej Azji ok. – 16%. W nielicznych przypadkach zyski były wręcz fenomenalne, jednak niezwykle trudne było wcześniejsze oszacowanie, który zarządzający ma najlepszego nosa w tych nietypowych warunkach.
Teraz zdecydowanie więcej wskaźników popiera tezy o nadchodzącym końcu kryzysu, dlatego można uznać, że nawet przeciętny zarządzający zdoła wygenerować atrakcyjny zysk. Uznaje się, że ostatnia fala euforii która ogarnęła fundusze distressed debt będzie najprawdopodobniej tą właściwą, a nie jak miało to miejsce w 2008. To jednak nie są maszynki do zarabiania pieniędzy i inwestor stawić musi czoła szeregowi nowych czynników ryzyka. Kluczowe jest ryzyko prawne, ponieważ kwestia ustaw dotyczących bankructw bliska ideału jest jedynie w krajach anglosaskich.
W gospodarkach rozwijających się, a w szczególności Azji występuje szereg nieścisłości, które utrudniają dochodzenie roszczeń przez inwestorów. W Chinach niechętnie widziani są gracze, którzy specjalnie pchają się w ten segment licząc na spore zyski. Ponadto chińskie władze w zasadzie wedle uznania oceniają, czy firma zbankrutowała, czy nie. To niesie niebezpieczeństwo dla skuteczności strategii distressed. Mimo wszystko trud bardzo często się opłaca, dlatego nawet stosunkowo niestabilne prawo upadłościowe w gospodarkach wschodzących zachęca spragnionych adrenaliny i zysków.
Nie zniechęca to jednak doświadczonych inwestorów, którzy do tortu przyciągają również tych, dla których temat jest całkowicie nowy. Goldman Sachs, Deutsche Bank i wielu innych gigantów branży reorganizują swe zespoły kredytowe i zakładają nowe fundusze, które poprzez potencjalnie atrakcyjne zyski na polu distressed debt mogą zamazać negatywny obraz z ostatnich dwóch lat.
Treści dostarcza portal InwestycjeAlternatywne.Pl