Koniec łupkowej szansy
[23.02.2015] Kilkanaście dni temu Chevron, drugi co do wielkości amerykański koncern paliwowy, poinformował, że rezygnuje z dalszego poszukiwania złóż gazu w polskich łupkach.
Jak podkreślili jego przedstawiciele, Chevron "nie będzie kontynuować operacji związanych z gazem z łupków w Polsce, gdyż szanse tutaj nie są konkurencyjne w stosunku do innych szans w globalnym portfelu koncernu".
Przygoda Chevronu z polskimi łupkami zaczęła się w 2011 r., kiedy Amerykańska Agencja ds. Energii oceniła polskie złoża gazu łupkowego na 5,3 bln metrów sześciennych. Taka ilość, jak szacowali wówczas amerykańscy eksperci, mogłaby uczynić Polskę niezależną od zagranicznych dostaw energetycznych na około 300 lat. Niemal zaraz po tym do boju o polskie łupki ruszyły dwa amerykańskie giganty paliwowe: Exxon Mobil i Chevron.
Dobre złego początki
Początkowo wszystko wyglądało obiecująco. Exxon Mobil znalazł m.in. gaz łupkowy w rejonie wsi Krupe i Krynica – niedaleko Krasnegostawu na Lubelszczyźnie. Tam również rozpoczął swoje poszukiwania Chevron, który uzyskał cztery koncesje poszukiwawcze. Pod koniec 2011 r. Chevron rozpoczął prace poszukiwawcze w gminach Leśniowice i Księżomierz – koło lubelskiego Kraśnika. Potem były odwierty w gminie Gościeradów, również położonej na terenie powiatu kraśnickiego.
Ale Chevron swoje poszukiwania przesunął także na tereny Roztocza, gdzie współpracował w pracach poszukiwawczych z polskim PGNiG. Obaj inwestorzy czekali jednak na jakieś ruchy polskiego rządu, które zachęciłyby amerykańskich gigantów do pozostania w naszym kraju na stałe. Tych jednak nie było. Stało się coś wręcz odwrotnego. Główny geolog kraju ostudził zapał Amerykanów i przedstawił własny raport na temat złóż gazu łupkowego. Oszacował je dużo skromniej, niż zrobiła to amerykańska agencja (346-768 mld metrów sześciennych).
Rosja wkracza do gry
Po tym raporcie do Amerykanów zaczęli wysyłać sygnały Rosjanie, wskazując, że polskimi złożami nie warto się zajmować, bo prawdziwe złoża gazu łupkowego znajdują się u nich, na Syberii. Na te sygnały zareagował prawie natychmiast Exxon Mobil, który pod koniec 2012 r. postanowił ostatecznie wycofać się z Polski, komunikując enigmatycznie, że powodem tej decyzji jest to, iż przeprowadzone dotychczas prace poszukiwawcze w naszym kraju nie dały zadowalających rezultatów. Za to prace poszukiwawcze postanowił kontynuować Chevron. Ale o dziwo mieszkańcy ubogiej Lubelszczyzny (woj. lubelskie w statystykach gospodarczych zajmuje ostatnie lub przedostatnie miejsce w skali wszystkich województw), zamiast cieszyć się perspektywą potencjalnych miejsc pracy, poczuli się zdeklarowanymi ekologami i rozpoczęli bunt przeciwko amerykańskiemu koncernowi.
Modelowy przypadek protestu
W zasadzie wszędzie tam, gdzie pojawił się na Lubelszczyźnie Chevron, natychmiast organizowano protest przeciwko jego działalności. Było to o tyle dziwne, że sytuacja ekonomiczna w lubelskich gminach – najoględniej mówiąc – nie wygląda dobrze. Wsie na Lubelszczyźnie, podobnie jak na całej ścianie wschodniej Polski, są wyludnione w wyniku emigracji zarobkowej, a odsetek faktycznie żyjących z rolnictwa systematycznie maleje.
Chevron wprawdzie prowadził akcję edukacyjną wśród lokalnych społeczności i sporo zainwestował w poprawę infrastruktury drogowej we wsiach, gdzie się pojawił oraz sfinansował wiele przedsięwzięć służących ich mieszkańcom, ale na nic się to zdało. Praktycznie wszędzie, gdzie był Chevron, jeśli do otwartego protestu nie doszło, to bardzo niewiele do niego brakowało. Tak było m.in. w kraśnickich gminach Leśniowice i Księżomierz, gdzie Chevron prowadził odwierty. Najsilniejszy protest przeciwko działaniom koncernu wybuchł w czerwcu 2013 r. w Żurawlowie, w powiecie zamojskim.
Od początku było widać jak na dłoni, że protest jest profesjonalnie zorganizowany, a lokalni mieszkańcy są jedynie niewielkim dodatkiem do niego. Ni stąd, ni zowąd pojawili się młodzi ludzie, wygadani i dobrze obyci w kontaktach z mediami. Hasło, pod jakim rozpoczęto protest: "Occupy Chevron" – również brzmiało dla miejscowych niezrozumiale. Mało tego, zanim jeszcze protest nabrał pełnego rozmachu, do Żurawlowa zawitało dwoje znanych europejskich deputowanych Parlamentu Europejskiego z frakcji Zielonych i Wolnego Sojuszu Europejskiego: José Bové i Rebecca Harms.
"Wysłannicy Europy"
Francuski działacz Zielonych odegrał ważną rolę w przyjęciu przez Francję antyłupkowego ustawodawstwa. Bové zorganizował spotkanie z rolnikami Żurawlowa i pobliskiego Rogalowa. Jeszcze tego samego dnia wystosowano apel do premiera Tuska o pójście w ślady Francji i wstrzymanie wykorzystania groźnej metody wydobycia gazu łupkowego – czyli tzw. szczelinowania hydraulicznego. Na ten apel premier jednak nie odpowiedział.
Równie znaną postacią jest Harms – od lat twarda przeciwniczka wszelkich pomysłów wydobywania gazu łupkowego w Europie. Warto podkreślić, że europejscy Zieloni wiele swoich przedsięwzięć mogli zrealizować dzięki wydatnemu wsparciu rosyjskiego giganta paliwowego Gazpromu, delikatnie mówiąc, niezainteresowanego wydobywaniem w Europie gazu łupkowego. Po wizycie wspomnianych eurodeputowanych o niewielkim Żurawlowie i prowadzonym w nim proteście wiedziała już cała Europa.
Francuski "Libération" chwalił jego mieszkańców za determinację i wysoką świadomość ekologiczną. W czasie protestu do Żurawlowa zaglądali również wielokrotnie pracownicy Ambasady Federacji Rosyjskiej w Warszawie. O proteście często mówiły także rosyjskie media. Stacja Russia Today, zwana powszechnie tubą propagandową Kremla, protestowi w Żurawlowie poświęciła jeden ze swoich czołowych newsów, podkreślając, że realizacja projektu amerykańskiego Chevronu w Polsce zniszczyłaby w przyszłości cały ekosystem.
Sukces ekologów
Od początku protestu w Żurawlowie obecni byli też działacze polskiego oddziału Greenpeace i innych krajowych organizacji ekologicznych. Ale nie tylko. Można tam było spotkać ekologów z Francji, Niemiec, Belgii i Holandii. W końcu presja ekologów na miejscowych była tak duża, że sołtysi Żurawlowa i okolicznych wsi (Szczelatyn, Rogów, Siedliska) oraz mieszkańcy gmin Grabowiec i Miączyn wydali oświadczenie, w którym można było m.in. przeczytać:
"Toksyczna działalność firmy Chevron znana jest na całym świecie. (…) Nasza ziemia jest dla nas zbyt cenna, aby ryzykować jej zatrucie. Utrzymujemy się z pracy na tej ziemi i na tym opieramy przyszłość naszych dzieci, wnuków i kolejnych pokoleń. Ta ziemia to najżyźniejsze grunty w Polsce, to spichlerz naszego kraju. Nie pozwolimy na zniszczenie tego dobra w imię korporacyjnych interesów koncernu paliwowego. Mamy zamiar tu żyć i pracować. Żądamy natychmiastowego zaniechania planów poszukiwań i wydobycia gazu łupkowego na terenie naszej gminy. Żądamy przywrócenia działalności rolniczej na działkach wydzierżawionych pod budowę wiertni".
Prawie po dwóch latach takiej gehenny Chevron postanowił ostatecznie opuścić Żurawlów. Ekolodzy w Polsce i całej Europie mogli odtrąbić sukces. Również opuścili wieś. Miejscowy sołtys ucieszył się z tego, że wreszcie będzie miał spokój.
Spóźniona nowelizacja
Rezygnacja dużych zagranicznych koncernów z projektu eksploatacji gazu łupkowego z polskich złóż nie wiąże się tylko z działalnością ekologów, od początku sprzeciwiających się wydobywaniu gazu z łupków. Ma również inny aspekt. Abstrahując od skutków potężnego spadku cen ropy na światowych rynkach (ma to wpływ na atrakcyjność rynkową gazu łupkowego), zagraniczne koncerny czekały dość długo na to, aż polskie władze uczynią jakieś kroki, które okażą się bardziej dla nich przyjazne.
Trwało to prawie trzy lata i w końcu w 2014 r. udało się przeforsować w Sejmie zmianę prawa w tym zakresie. 1 stycznia br. weszła w życie (podpisana 6 sierpnia 2014 r. przez prezydenta) nowelizacja ustawy Prawo geologiczne i górnicze, której pierwotnym założeniem było usprawnienie ścieżki poszukiwawczo-wydobywczej kopalin, a w szczególności węglowodorów oraz zwiększenie nadzoru państwa nad zasobami. Jednak wprowadzone zmiany nie zostały odebrane przez obecne w Polsce koncerny jako rzeczywiste ułatwienia w tym zakresie. Zasadniczy problem polega na tym, że nowe przepisy próbują pogodzić dwa cele: z jednej strony zwiększyć kontrolę państwa, z drugiej usiłują ułatwić działalność firmom, co jest tak naprawdę niewykonalne.
Bez szans, bez perspektyw
Firmom, które chciałby wydobywać gaz z polskich łupków, przeszkadza przepis mówiący o tym, że jeżeli nie dostaną one koncesji, po roku wygasa ich prawo do użytkowania górniczego (według nowego prawa istnieje jedna koncesja ministra środowiska). Niekorzystne jest również dla nich prawo pierwszeństwa do użytkowania górniczego, które wygasa po trzech latach (wcześniej było to pięć lat), oraz wykluczenie możliwości prowadzenia postępowań konkursowych na wniosek przedsiębiorcy (tzw. open door).
Nowym przepisem, który wydaje się z ich perspektywy również niekorzystny, jest także konieczność finansowego zabezpieczenia z tytułu ewentualnego złego wykonania koncesji. W zasadzie jedynym plusem zmian w przepisach jest możliwość wydobywania surowca już w fazie poszukiwań. Ale zdecydowanie największym problemem, jaki zaistniał w związku z dokonaną nowelizacją prawa w aspekcie wydobywania gazu z polskich łupków, jest przede wszystkim to, że nie ma jeszcze rozporządzeń wykonawczych do nowej ustawy.
Wycofanie się Chevronu jest na pewno oznaką tego, że poważne zagraniczne koncerny zamierzają zrezygnować z projektu wydobywania gazu z polskich łupków. A bez nich polskie firmy paliwowe, które także mają koncesje, nie będą w stanie udźwignąć całego projektu, zarówno ze względów technologicznych, kapitałowych, jak i wielu innych…
Zgodnie z nowym prawem szanse na koncesję mają jedynie podmioty, które rozpoznały i udokumentowały przynajmniej jedno złoże węglowodorów lub prowadziły wydobycie przez trzy lata. A to może oznaczać jedno: że szansa na uruchomienie wydobycia gazu łupkowego z naszych złóż może niebawem minąć, i to bezpowrotnie.
dr Leszek Pietrzak
Autor jest historykiem, przez wiele lat pracował w Urzędzie Ochrony Państwa, następnie w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. Był również członkiem Komisji Weryfikacyjnej ds. WSI
źródło: "Gazeta Finansowa"