Nadchodzi podatkowy koszmar

Nadchodzi podatkowy koszmar

[15.06.2009] Rząd jeszcze na kilka dni przed wyborami, ustami swego głównego ekonomisty ministra Michała Boniego powiedział, że nie jest wykluczony wzrost obciążeń fiskalnych, wzrost podatków i innych obciążeń oraz składki rentowej. Wkrótce zatem posypią się podwyżki podatków, bo to jest też najłatwiejszym rozwiązaniem, gdy brakuje pieniędzy.

"Gazeta Finansowa" od miesięcy ostrzegała, że będą kolejne cięcia wydatków, kolejne podwyżki podatków i załamanie budżetu (GF z 16 stycznia 2009 r. "Czarna dziura wchłonie tegoroczny budżet"). Propaganda sukcesu nie zatrzyma ani kryzysu, ani recesji, jak i też nałożenia nowych ciężarów fiskalnych na barki polskiego społeczeństwa. Kolejna więc terapia szokowa wisi nad naszymi głowami.

Potęga w regionie

Statystyka może jednak czynić cuda. Co prawda już za nami jest okres wyborczej kampanii do Parlamentu Europejskiego. Ostatnie dni były prawdziwą reaktywacją propagandy sukcesu. Rząd wylansował Polskę na drugą potęgę gospodarczą w Europie po Cyprze. Mieliśmy bowiem wzrost gospodarczy w I kw. tego roku na poziomie 0,8 proc. PKB, ale tylko 0,4 proc. wzrostu PKB w stosunku do IV kw. ubiegłego roku.

Czekanie do wyborów

Wygląda na to, że należy wątpić w precyzję wyliczeń których dokonał GUS. Weryfikacja wskaźnika wzrostu PKB w granicach 0,5 proc. jest niewykluczona i to raczej w dół niż w górę, ale to odbędzie się już po wyborach do Europarlamentu, kiedy trzeba będzie znowu zacząć liczyć pieniądze. Zarówno metodologia liczenia, jak i uśredniania wyników, czyli wygładzania danych i wyciągane z nich wnioski, budzą poważne wątpliwości wielu ekspertów.

Błąd statystyczny

Dopuszczalna skala błędu przy tego typu wyliczeniach to 0,3-0,5 proc. Można więc z równą poprawnością stwierdzić, że wynik wzrostu PKB w Polsce może być teoretycznie zweryfikowany i zmniejszony nawet o 0,5 proc., czyli, że wzrost PKB był tak naprawdę na zaledwie lekkim zerze, jak często mawia minister finansów, a więc śladowy. Wzrost 0,8 proc. wpisuje się raczej w pakiet wyborczy niż w pakiet antykryzysowy i ostrzegawczy.

Koniec?

Choć zwolennicy obecnej koalicji rządowej uwierzyli, że to już koniec kryzysu i to my Polacy będziemy szkolić Anglików, Niemców czy Francuzów w skutecznej walce z kryzysem polegającej głównie na dobrym PR, to jednak po wyborach życie gospodarcze w naszym kraju musi wrócić do normy. Pryska więc na naszych oczach zapowiedź kolejnego cudu gospodarczego, choć nadal wielu wytrwale zaklina rzeczywistość gospodarczą.

Rząd zaprzecza… na razie

Zapewnienia, że recesji już w Polsce nie będzie można włożyć między bajki. Skoro bowiem jest tak dobrze, to po co podnosić podatki? Skoro jest tak dobrze, to czemu rząd na kilka dni przed wyborami, ustami swego głównego ekonomisty ministra Michała Boniego powiedział, że nie jest wykluczony wzrost obciążeń fiskalnych, wzrost podatków i innych obciążeń oraz składki rentowej.

Szukanie pieniądza

Rząd ma jednak bardzo ograniczone pole manewru zwłaszcza w budżecie na rok 2010, który już praktycznie trzeba tworzyć. Czy ceną za zachowanie twarzy Jana Vincenta-Rostowskiego i jego uporu, aby utrzymać niski, absolutnie nierealny dziś deficyt budżetowy 18,5 mld zł, będą podwyżki podatków, w tym podatku VAT, akcyzy i składki rentowej? Czy ceną musi być gigantyczne uderzenie w popyt konsumencki, w życie zbiorowe i inwestycje? I choć minister zaprzecza, jeśli chodzi o podwyżki, to coraz mniej osób wierzy w te zapewnienia.

Finanse poza kontrolą

Dziura budżetowa sięgnie 50 mld zł, a ubytek wpływów podatkowych to będzie ok. 30, a może nawet 50 mld zł. Teraz to już fakt niekwestionowany. Deficyt całego sektora finansów publicznych poszybuje do poziomu 7-8 proc., deficyt budżetowy może przekroczyć 5-6 proc. Jedna nowelizacja może nie wystarczyć. Pamiętajmy, że rok ma cztery kwartały, a nie jeden. Cały rok więc zakończymy spadkiem PKB być może rzędu nawet 2-3 proc.

Czemu lepsi?

Tylko naiwni mogą uważać, że jeśli w całym regionie dramatycznie spada PKB, na Ukrainie nawet o ponad 20 proc., gdy spada produkcja przemysłowa do krajów do których eksportujemy, takich jak Niemcy, Czechy, Francja, Włochy i z których importujemy, to u nas sytuacja będzie zupełnie inna. EBC zapowiada, że w strefie euro recesja będzie dłuższa i głębsza. Nawet prognozuje spadek PKB powyżej 5 proc. Wiara, że nas jako jedynych to ominie, to czysta utopia.

Komu pomagać?

Widać, że polityka polegająca na niepompowaniu jakichkolwiek środków do gospodarki na razie zwycięża. Choć RPP systematycznie pompuje pieniądze do polskiego systemu bankowego, na razie to kwota 14-15 mld zł. NBP dopuszcza i inne formy wsparcia dla zagranicznych banków komercyjnych działających w Polsce – takie jak wydłużenie terminów operacji repo, możliwość skupowania obligacji emitowanych przez banki.

Koncepcja dalszego rygorystycznego cięcia wydatków oraz podniesienia podatków wzięła widocznie górę w koalicji i rządzie. Jeden z koalicjantów, w kampanii do Europarlamanetu mówił, że w trudnych czasach przedsiębiorcy mają na kogo liczyć. Lepiej już pochopnie nigdy nie obniżać podatków, zwłaszcza jeżeli za chwilę trzeba je będzie znowu podnieść.

Wyciskanie podatnika

Za błędy w walce z kryzysem zapłacą podatnicy. Idziemy zatem całkowicie pod prąd, jeśli chodzi o stosowane rozwiązania przez kraje UE, które pompują pieniądze do własnych gospodarek, ratując kolejne banki i fabryki, przykładem jest choćby Opel. Obniżają VAT – czego przykładem jest Wielka Brytania (propozycja obniżki z 17,5 do 15 proc.), czy Niemcy, które przeznaczyły 15 mld euro na zakup nowych samochodów.

My podnieśliśmy w dobie kryzysu akcyzę na samochody. Polska i tak ma jedną z najwyższych stawek podstawowych – 22 proc., mimo kilku obniżonych stawek – 7 proc., 3 proc. i 0 proc. to podatki są dolegliwe dla przedsiębiorców i konsumentów, zwłaszcza przy niskich wynagrodzeniach i dochodach.

Gwóźdź do trumny

Wzrost stawek podatków pośrednich w tym również akcyzy na paliwo, na gaz i węgiel uderzy mocno w dochody budżetowe z tego tytułu. Będą one dużo niższe w tym roku, niż dotychczas planowano. Wpływy z tytułu VAT mogą być niższe nawet o 20 mld zł w stosunku do zaplanowanych. Z pewnością przyczyni się to do wzrostu szarej strefy. Już dziś nielegalne wytwórnie alkoholu i papierosów stają się prawdziwą plagą.

Rząd planuje, że z tego tytułu uzyskałby do budżetu zysk 15-20 mld zł. Powrót do podwyższonej składki rentowej dałby automatycznie również 20 mld zł. Jednak łupienie podatników może się nie udać. Konsumenci zareagują odwrotnie niż chciałby tego rząd. To będzie koniec wydawania i inwestowania. Zdusimy konsumpcję, która miała być motorem gospodarki w latach 2009-2010. Podniesienie podatków to przysłowiowy gwóźdź do trumny.

Dywidenda nie pomoże

Nawet osuszenie wszystkich spółek Skarbu Państwa z dywidend na poziomie 5 mld zł niczego nie załatwi. Poza działaniem Ministerstwa na szkodę dużych i ważnych spółek takich jak PKO BP. Kryzys w Polsce dopiero będzie się nasilał w drugiej połowie roku, sytuacja finansowa polskich przedsiębiorstw będzie coraz gorsza, zatory płatnicze coraz większe. Susza kredytowa będzie coraz cięższa. To przedsiębiorstwa kredytują się dziś wzajemnie.

Krótkoterminowe należności w I kw. 2009 r. to już 10 mld zł. Kredyt kupiecki kwitnie, opóźniają się terminy płatności, przedsiębiorstwa nie płacą na czas pracownikom, zwalniają grupowo. Pod koniec marca 2009 r. należności krótkoterminowe przedsiębiorstw wynosiły 271 mld zł, to wzrost o ok. 10 mld zł. Jakakolwiek więc dodatkowa podwyżka obciążeń dla przedsiębiorców będzie zabójcza.

Rozdany majątek

Trudno mieć dochody, gdy nie ma się żadnego cennego majątku. A resztę chce się tanio i szybko wyprzedać. Dodatkowo polski rząd ma wyjątkową, instytucyjną barierę, gdy idzie o możliwość skorzystania z własnego banku centralnego. Art. 220 konstytucji mówi wyraźnie, że ustawa budżetowa nie może przewidywać pokrywania deficytu budżetowego poprzez zaciąganie zobowiązań w centralnym banku państwa. Pomagać więc oddolnie w obliczu problemów nie może, jednak może pomóc zagranicznym bankom komercyjnym, działającym w naszym kraju.

Bez weta

Rząd oprócz nowelizacji budżetu w lipcu na ten rok musi do września nie tylko przedstawić założenia i podstawowe wskaźniki makroekonomiczne do budżetu na rok 2010, ale praktycznie nowy projekt budżetu na przyszły rok. Dopiero wtedy posypią się podwyżki podatków. Bo to jest też najłatwiejszym rozwiązaniem. Podwyżka akcyzy też będzie wymagała ustawy. A pamiętajmy, że budżet to jedyna ustawa, jakiej prezydent nie może zawetować.

Janusz Szewczak

Autor jest niezależnym analitykiem gospodarczym

źródło: "Gazeta Finansowa"

Oceń ten artykuł: