Jak się finansuje dżihad?
[06.03.2015] Złożone z fanatyków organizacje terrorystyczne nie są w stanie operować wyłącznie dzięki sile nienawiści swoich członków. Potrzebują środków finansowych na broń i zaopatrzenie.
Złożone z fanatyków organizacje terrorystyczne nie są w stanie operować wyłącznie dzięki sile nienawiści swoich członków. Potrzebują środków finansowych na broń i zaopatrzenie – szczególnie jeżeli prowadzą długotrwałe kampanie militarne, jak np. Islamskie Państwo Iraku i Lewantu (ISIL). Skarbiec tej organizacji kryje wiele tajemnic, wiadomo jednak, że bojownicy dżihadu imają się wielu pomysłowych sposobów, by zdobyć potrzebne im pieniądze.
Najbardziej znany i oczywisty z nich, z racji rejonu działania ISIL, to sprzedaż pozyskiwanej ze złóż w regionie Kirkuku i w Syrii ropy naftowej. Mimo wiadomych moralnych konotacji takich transakcji, znajdują się na nią chętni, ponieważ (jak wynika z danych irackiego resortu finansów z listopada 2014 r.) terroryści kuszą wyjątkowo niskimi cenami – 20 dolarów za baryłkę.
Naftowy czarny rynek
Amerykański "Newsweek" ustalił, że chcąc zmarginalizować obraz zagrożenia, szef resortu finansów w rozmowie z agencją RIA Novosti przejaskrawił sytuację. Według powołujących się na firmę konsultingową IHS dziennikarzy rzeczywista stawka to ok. 40 dolarów, co i tak zapewnia islamistom 2,5 mln dolarów dziennie. Trzeba jednak pamiętać, że ze względu na skutki nalotów i innych działań wojennych, sumy te ulegają dużym wahaniom.
Większość nabywców ropy z tego źródła to lokalni syryjscy handlarze zaspokajający potrzeby okupowanych terenów. Posługują się oni konwojami, z których największe składają się z 30 ciężarówek. Aby ograniczyć koszty transportu, do jednego samochodu Kia ładowane jest nawet 20 beczek. W obawie przed bombardowaniami terroryści zachęcają Beduinów z prowincji Deir Al-Zor do budowy własnych magazynów. Jeden z nich powiedział w rozmowie z dziennikarzem magazynu "Business Insider", że jest świadomy zagrożenia płynącego z działalności islamistów, jednak nie widzi różnicy między obecnymi nalotami Amerykanów i wcześniejszymi – sił prezydenta Syrii Baszara Asada.
Na grząskim gruncie
Wiadomo, że część paliwa niskiej jakości jest przedmiotem spekulacji w Turcji, gdzie baryłki osiągają cenę nawet 350 dolarów. Przemyt czarnego złota do tego kraju, a także Iranu, kwitł jeszcze w czasach rządów Saddama Husseina. Większość istniejących w tym okresie gangów działa do dziś i współpracuje z ISIL. Kierownictwo armii USA powstrzymuje się przed niszczeniem najważniejszych pól naftowych, obawiając się radykalizacji pozbawionych źródeł utrzymania robotników. Podobnie jak w przypadku rosyjskiej inwazji na Ukrainę, władze tego kraju ograniczają się do gróźb sankcji dla podmiotów kooperujących z samozwańczym kalifatem.
Ostrożne podejście Amerykanów do niszczenia źródeł dochodów przeciwnika wiąże się również ze świadomością, że nie wszystkie prymitywne szyby i rafinerie (koszt budowy jednej to ok. 20?000 dolarów) powstałe pod rządami ISIL pracują dla tej organizacji. Część z nich to po prostu odpowiedź na potrzeby zrujnowanej wojną ludności. Poza tym są one na tyle rozrzucone w terenie, że namierzenie ich przez samoloty jest trudnym zadaniem. Sytuację pogarsza brak działań przeciwko przemytnikom ze strony Turcji, na co uskarżał się w ubiegłym roku tamtejszy opozycyjny deputowany Ali Ediboglu. Oskarża on wręcz wywiad swojego kraju o pomoc w transporcie ochotników przez granicę. Według jego szacunków szmuglerzy obracają codziennie ropą w ilości odpowiadającej 3,5 proc. zapotrzebowania na nią w kraju nad Bosforem.
Grzechy obrońców wiary
Inne źródła finansowania fanatyków wymienia raport grupy przeciwników ISIL o nawiązującej do stolicy Państwa Islamskiego nazwie Raqqa Ginie w Milczeniu (angielski skrót – RBSS). Uwydatnia on różnicę między okupantami Mosulu i Kirkuku a organizacjami w rodzaju Al-Qaidy. O ile ludzie Bin Ladena opierali się głównie na darowiznach bogatych zwolenników dżihadu, o tyle obecny postrach Bliskiego Wschodu stosuje politykę fiskalną zbliżoną do powszechnie uznawanych państw. Mieszkańcy Raqqa muszą płacić służbie podatkowej Al-Hisba cła od importowanych produktów, a także daniny od elektryczności, sieci telefonicznej i usług w zakresie oczyszczania. Jak przystało na krzewicieli prawa szariatu, islamiści starają się także zarabiać na grzywnach dla palaczy i osób spóźniających się na obowiązkową modlitwę.
Inne punkty raportu RBSS przypominają o zasadzie "cel uświęca środki". Według dysydentów, władze Raqqa bogacą się, organizując aukcje dzieł sztuki i działek ziemi skonfiskowanych podejrzanym o nieprawomyślność. Dokument oskarża też ISIL o zawarcie z reżimem Assada umowy na sprzedaż wytwarzanej dzięki hydroenergetyce elektryczności i gazu na terenach znajdujących się nadal pod kontrolą dyktatora. Tureccy przemytnicy interesują się zaś nie tylko handlem ropą naftową, lecz także narkotykami, przede wszystkim marihuaną. Z bardziej godziwych źródeł dochodów zwracają jeszcze uwagę opłaty za korzystanie z… kafejek internetowych, których liczba w mieście pod rządami ekstremistów wzrosła z 20 do 500!
Nie znają granic
Islamiści pustoszą kulturowe dziedzictwo zajętych przez siebie terenów tak zapamiętale, że Rada Bezpieczeństwa ONZ została zmuszona do wprowadzenia międzynarodowego embarga na handel dziełami sztuki z Syrii. Na sprzedaży jednej pozłacanej figurki lub mozaiki wykradzionej z muzeum, np. w Aleppo, można zarobić od pół do miliona dolarów. Domorośli kupcy uciekają się także do własnych poszukiwań archeologicznych, oczywiście kontrolowanych przez ISIL, przynajmniej w teorii m.in. pod kątem niszczenia portretów jako "bluźnierczych". Także ten dział nielegalnej wymiany nie przetrwałby długo bez przedsiębiorczych pośredników ze wschodniej Turcji. Inny kanał przerzutowy prowadzi przez Liban, gdzie ze zmiennym szczęściem walkę ze szmuglerami prowadzą policja i muzealnicy.
Dotychczasowe sukcesy na tyle rozzuchwaliły zwolenników kalifatu, że średnia cena za uwolnienie przetrzymywanego przez nich zakładnika wzrosła do 6 mln dolarów. Za wypuszczenie dwóch Japończyków terroryści żądali 200 mln dolarów, czyli de facto ekwiwalentu sumy, jaką premier Shinzo Abe był gotowy wydać na walkę z nimi. Ostatecznie obydwaj stracili życie. Do tej pory ISIL zarobił na okupach 40 mln dolarów. USA i Wielka Brytania apelują do innych państw o niepoddawanie się tego typu szantażom, jednak w tej kwestii rodziny porwanych często nie zgadzają się z oficjalną polityką rządów.
Jakby powyższe fakty nie były dostatecznie makabryczne, na wokandzie Narodów Zjednoczonych pojawił się temat rzekomej sprzedaży organów cywili zabitych przez islamistów, czego miałyby dowodzić oględziny zwłok znajdowanych na terenach walk.
Ambasador Iraku przy ONZ Mohammed al Hakim podejrzewa, że fanatycy zamordowali w Mosulu 12 lekarzy przeciwstawiających się temu procederowi. Zarzuty te nie zostały na razie potwierdzone, jednak stanowią kolejny argument za zdecydowaną rozprawą z tą wyjątkowo bezlitosną organizacją. Czy jednak państwa zachodnie po wielu dekadach popełnianych na Bliskim Wschodzie błędów na to stać?
Kordian Kuczma
Autor jest doktorem nauk politycznych PAN
źródło: "Gazeta Finansowa"