Gazowe kuszenie Turcji

Gazowe kuszenie Turcji

[07.07.2015] Jest rzeczą oczywistą, że państwo, którego głównym (według wielu obserwatorów – jedynym) atutem w rywalizacji międzynarodowej są surowce energetyczne, będzie starało się go za wszelką cenę wykorzystać także w warunkach częściowej izolacji związanej z udziałem w konfliktach zbrojnych. Duża liczba sąsiadów daje Rosji szerokie pole geopolitycznego manewru. Czy po raz kolejny uda jej się wykazać fikcję solidarności państw Unii Europejskiej?

Od czerwca 2007 r. do 3 grudnia 2014 r. Gazprom wraz z włoskim koncernem ENI i francuskim EDF lansował pomysł budowy Gazociągu Południowego (South Stream) na dnie Morza Czarnego. Jego planowana długość wynosiła 2380 km, przepustowość – 63 mld m3, a liczba zaopatrywanych w energię gospodarstw domowych po planowanym uruchomieniu w 2019 r. – aż 38 mln.

Następca South Streamu

Podczas grudniowej wizyty w Ankarze prezydent Władimir Putin oświadczył, że "w obecnych warunkach projekt nie może być realizowany". Winą za fiasko koncepcji obarczył Bułgarię, która – jego zdaniem pod naciskiem Brukseli – nie wydała odpowiednio szybko pozwoleń na prowadzenie podmorskich prac budowlanych.

Problemów z przeprowadzeniem South Streamu można było spodziewać się dużo wcześniej, ponieważ w odróżnieniu od swojego bałtyckiego odpowiednika Nord Streamu jego promotorom nie udało się uzyskać zwolnienia od unijnego prawa od konkurencji, udział państwowego Gazpromu w inwestycji znalazł się więc na cenzurowanym. Opór Unii Europejskiej wobec idei był zrozumiały, biorąc pod uwagę, że rurociąg zwiększyłby i tak silne uzależnienie jego potencjalnych beneficjentów od dostaw z Rosji (a jednocześnie nie mają oni tak dużej siły przebicia w strukturach europejskich, jak Niemcy). Pojawiły się również głosy, że ankarska deklaracja była próbą wyjścia z twarzą w sytuacji, w której z racji malejącego pobytu na gaz budowa South Streamu stała się nierentowna.

Wspólne i sprzeczne interesy

Miejsce odcięcia się Rosjan od dawnych projektów nie było przypadkowe. Nowy pomysł Kremla na energetyczną obecność w rejonie Morza Czarnego to Turecki Potok (Turkish Stream). Nowy gazociąg ma zaczynać swój bieg w stacji kompresorowej Russkaja koło Anapy. Na mocy porozumienia szefa Gazpromu Aleksieja Millera i tureckiego ministra zasobów naturalnych Tanera Yildiza punktem docelowym będzie Kiyikoey w prowincji Kirklareli w północno-zachodniej części kraju nad Bosforem. Na ostateczną decyzję o rozpoczęciu robót czekają dwa wyspecjalizowane statki. Przewiduje się, że nowa inicjatywa będzie miała przepustowość równą South Streamowi, z czego 14 mld m3 przypadnie na Turcję, a reszta będzie eksportowana do państw Europy Południowo-Wschodniej.

Priorytety Rosji w tym wypadku wydają się czytelne: wykorzystanie wciąż dużej atrakcyjności dla partnerów z dawnego bloku wschodniego, złagodzenie negatywnych konsekwencji wzrostu wpływów Chin w Azji Środkowej oraz próba uprzedzenia zbliżających się negatywnych z jej punktu widzenia zmian w europejskiej energetyce. Mowa o uruchomieniu eksportu gazu łupkowego przez USA oraz możliwości eksploatacji złóż błękitnego paliwa na Cyprze. Naszym wschodnim sąsiadom coraz trudniej jest jednak uzyskiwać dla siebie koncesje bez ustępstw wobec partnerów. Realizacja Potoku wzmocni rolę Turcji jako hubu energetycznego, co nie do końca odpowiada rosyjskim interesom.

Nowe stare sojusze

Ważny element strategii Kremla stanowi umożliwienie transportu irańskiego gazu nowym rurociągiem. Zablokowałoby to możliwość dostarczania surowców energetycznych z Azji Centralnej do Europy inną drogą niż przez Morze Kaspijskie. Ze względu na nieustalony status prawny tego akwenu, stworzenie efektywnej drogi przesyłu paliwa w tej części świata wydaje się prawie niewykonalne. Nawet jeżeli Unia Europejska zda sobie sprawę ze skali zagrożenia dla jej koncepcji dywersyfikacyjnych, możliwe jest przeforsowanie rosyjskiej inicjatywy pod innym szyldem. Czechy, Słowacja, Rumunia, Węgry i Bułgaria wystąpiły bowiem z projektem Eastring.

Noszący taką nazwę regionalny rurociąg łączyłby Veľké Kapušany na Słowacji z tureckim punktem granicznym Malkoclar. Dokładny przebieg jego trasy przez Bułgarię i Rumunię nie jest jeszcze znany, dlatego podawana szacunkowa długość waha się od 832 do 1 015 km. Pomysłodawcy inwestycji zapowiadają, że będą mogli z niej skorzystać wszyscy chętni.

Łatwo można wyobrazić sobie strategiczne konsekwencje wyboru Gazpromu jako użytkownika, gdyby to on przedstawił administratorom rury najkorzystniejsze warunki z biznesowego punktu widzenia. Trzeba również pamiętać, że aktywność ludzi Kremla w tej sferze wynika z nacisku na pogrzebanie idei gazociągu Nabucco, tak jak wyobrażali go sobie unijni politycy. Austriacką firmę OMV, która szuka sposobów na wykorzystanie swojego węzła przesyłowego w Baumgarten koło Wiednia, Rosjanie nęcą ideą budowy "Nabucco bis" jako przedłużenia Tureckiego Potoku.

Rurociąg bankrutów?

Rzeczniczka Komisji Europejskiej ds. energii Anna-Kaisa Itkonen poinformowała, że KE analizuje nowy element gospodarczego pejzażu kontynentu pod względem ekonomicznej opłacalności oraz zgodności z prawem o konkurencji. Można odnieść wrażenie, że jakkolwiek uruchomienie rurociągu jest przewidywane już na koniec przyszłego roku, na razie Bruksela czeka na rozwój wypadków. Być może jest to jedyne słuszne podejście, ponieważ analitycy rynku ostrzegają, że twórcy projektu prawdopodobnie nie zastanawiali się, czy znajdą odbiorców dla transportowanego gazu.

Duża liczba kuszonych dystrybucją z tego źródła krajów dobrze wygląda na papierze, tym bardziej, że znajdują się wśród nich uważane za rosyjskiego konia ofiarnego w regionie Węgry (dla zwolenników polityki Wiktora Orbána to po prostu wyjątkowy samodzielny gracz) oraz zbuntowaną przeciw oszczędnościowemu reżimowi Grecję (Putin rozmawiał o tym z jej premierem Aleksisem Tsiprasem).

Z tego względu największe znaczenie dla Rosji miałoby uzyskanie kontroli nad przesyłem gazu z Iranu. Nie można również wykluczyć, że aktywność Kremla związana z Tureckim Potokiem to jedynie informacyjny blef mający pokazać determinację w utrzymywaniu dotychczasowej pozycji dostawcy. Pytanie brzmi: ile państw da się nabrać na taką zagrywkę, zanim pojawią się inne możliwości importu surowców.

dr Kordian Kuczma

źródło: "Gazeta Finansowa"

Oceń ten artykuł: