Majówka nie będzie spokojna

Chiński kryzys w końcu nadszedł

[21.08.2015] Ile razy słyszeliście, że chińska gospodarka zwalania, ale jednocześnie, że Chińczycy „poradzą sobie”? Bo mają duże rezerwy walutowe, bo mają gigantyczną populację, która migruje ze wsi do miast, bo nie są uzależnieni od pieniędzy zagranicznych inwestorów (jak choćby Grecja). Nadzieje te sprawiały, iż większość rynków przez długi czas ignorowała chińskie zagrożenie. Strach pojawił się dopiero teraz.

Chiny są niewątpliwie sukcesem gospodarczym, patrząc na ten kraj z perspektywy ostatnich 20-lat. Samo tempo wzrostu PKB jest oszałamiające, a jeśli dodamy do tego, że miało to miejsce w tak ogromnej gospodarce, a nie np. w małym kraju, który urósł wykorzystując niszę w globalnej gospodarce, można śmiało powiedzieć, że Chińczycy odnieśli sukces. Jak to jednak zwykle bywa sukces śrubuje oczekiwania i stąd obecne problemy. Osiągnąć 10% wzrost w ciągu roku jest relatywnie łatwo jeśli wprowadzi się w reformy w archaicznej gospodarce o bardzo niskich kosztach pracy. Na pewnym pułapie te rezerwy zaczynają się jednak wyczerpywać, a ludzie chcieli by więcej. W Chinach nie mamy demokracji, ale i tu władze muszą dbać o nastroje społeczne, szczególnie po burzliwym okresie w wielu niedemokratycznych krajach. A te łatwiej podtrzymać w momencie, gdy koniunktura jest dobra. Dlatego też chińskie władze nie chcą pogodzić się z rzeczywistością spadającego potencjalnego tempa wzrostu i od lat na siłę próbują go podciągać. Dzieje się to przede wszystkim w obszarze inwestycji. Luźna polityka pieniężna doprowadziła do eksplozji na rynku nieruchomości, który stanowi 15% PKB. Deweloperzy po pierwsze generują ogromny popyt na surowce i półprodukty, utrzymując chińskie kopalnie i huty, ale też sami bezpośrednio dają pracę. Do tego, kupując ziemię zapewniali finansowanie samorządom, które za te pieniądze inwestowały w infrastrukturę, dodając kolejne kilkanaście procent produktu krajowego. Jak jednak wiemy z przeszłości, żaden boom na rynku budowlanym nie trwa wiecznie.

W ostatnich latach Chińczycy próbowali ratować gospodarkę na wiele sposobów, głównie jednak poprzez luzowanie polityki pieniężnej. Rynki, które były bezpośrednio uzależnione od popytu w chińskim budownictwie, jak miedź czy rudy żelaza, są w fazie bessy od 2011 roku. Szeroki rynek, w tym globalne rynki akcji, żyły jednak nadzieją, że ich te problemy nie dotkną. Kubłem zimnej okazała się dewaluacja juana, która uświadomiła inwestorom, że Chińczycy zaczynają chwytać się brzytwy. Sprawa jest niebagatelna. Chińska gospodarka w ubiegłym roku wygenerowała więcej wzrostu niż USA i UE razem wzięte. Dla wielu firm, jak np. Apple, chiński rynek jest kluczowy dla dalszego wzrostu sprzedaży. Wystarczy jeśli chiński wzrost spowolni o połowę, aby perspektywy dla globalnej gospodarki uległy znacznemu pogorszeniu.

Chiński kryzys jest nietypowy, ponieważ Chiny są nadal mocno zamkniętym krajem dla inwestorów. Nie działa tu zatem mechanizm, w którym kapitał ucieka wywołując w skrajnym przypadku krach. Reakcja rynków globalnych jest tu raczej efektem obaw o wyniki spółek świata zachodniego, a w konsekwencji o los koniunktury w gospodarkach rozwiniętych. Nie jest powiedziane, że czeka nas rynkowe załamanie, a Chiny czeka twarde lądowanie. Zagrożenie jednak jest, a obserwując zarówno informacje napływające z Chin, jak i reakcje rynków można mieć wrażenie, że przesilenie jeszcze nie nastąpiło. 

 

dr Przemysław Kwiecień CFA
Główny Ekonomista
źródło: X-Trade Brokers Dom Maklerski S.A.

Oceń ten artykuł: