Kabul jest potrzebny USA
[27.12.2012] Obok natowskiej misji ISAF w Afganistanie nie da się przejść obojętnie. Można być jej zwolennikiem, twierdząc, że trwająca już ponad dekadę obecność zachodnich wojsk w tym przedziwnym kraju służy jemu i jego mieszkańcom. Można też oczywiście być jej wielkim przeciwnikiem.
Afgańska never ending story
Można też oczywiście być jej wielkim przeciwnikiem, argumentując, że środki finansowe, czy też koszty w postaci ludzkiego życia są nierównomierne nie tylko w stosunku do zmiany sytuacji życiowej zwykłych Afgańczyków, lecz także podniesienia naszego własnego poziomu bezpieczeństwa (koronny argument zwolenników).
Na całe szczęście – chciałoby się powiedzieć – dylemat pomiędzy popieraniem, a krytykowaniem misji ISAF ma już niebawem mieć swój koniec. Nie tak daleko, bo już w 2014 r. NATO ma ogłosić oficjalne zakończenie operacji wojskowej w Afganistanie, wycofując z tego państwa (praktycznie) wszystkie oddziały bojowe. Zachodni żołnierze wrócą do swych domów, gdzie poza kłótniami z partnerami życiowymi, nic nie powinno zagrażać ich życiu lub zdrowiu. Budżety państw członkowskich misji powinny odetchnąć z ulgą, dzięki braku konieczność łożenia, wcale nie tak małych, środków na utrzymanie swych kontyngentów wojskowych w Azji. Co więcej, swój dzień sukcesu święcić powinny wszystkie pacyfistyczne organizacje, od lat nawołujące do zakończenia "okupacji" suwerennego państwa.
Trudno jest się wycofać
Sielanka, chciałoby się powiedzieć… Otóż nie. Jak się okazuje, a co można było podejrzewać, 2014 r. i oficjalny koniec misji ISAF nie oznacza, że z Afganistanu znikną wszystkie zachodnie wojska, a Kabul będzie od tej pory zdany tylko na siebie. Dlaczego? Z bardzo prostej przyczyny, która od wieków jest wyznacznikiem działania państwa na arenie międzynarodowej. Jeżeli już się gdzieś wprowadzi nasze wojska, to trudno jest je potem stamtąd wycofać.
Przykładów nie trzeba szukać daleko. Wystarczy spojrzeć na obecną sytuację Iraku, który z państwa goszczącego zachodnie siły stabilizacyjne, stał się podmiotem uległym i w dużej mierze podporządkowanym swojemu nowemu sojusznikowi – USA. Symbolem nowej rzeczywistości nad Tygrysem i Eufratem jest chociażby rozmiar amerykańskiej ambasady w tym kraju, a także liczba zatrudnionych w niej osób. I nie chodzi tylko o cywilnych pracowników korpusu dyplomatycznego Waszyngtonu.
Kabul jest potrzebny USA
Aby jednak oddać sprawiedliwemu osądowi to, co jego, należy zaznaczyć, że w przytoczonym powyżej przykładzie nie ma nic zaskakującego czy też wybitnie bijącego po oczach. Takie są bowiem realia prowadzonej przez państwo polityki międzynarodowej, ze wszystkimi jej zaletami i wadami. Co więcej, wiele wskazuje, a są to bardzo wyraźne przesłanki, że już niebawem los Iraku podzieli Afganistan. Dlaczego? Z bardzo prostej przyczyny. Kabul jest potrzebny USA i to z bardzo wielu, nazwijmy to "strategicznych", powodów. Po pierwsze ze względu na jego położenie na mapie politycznej regionu.
Chyba żaden inny "sojusznik" USA nie sąsiaduje z tak dużą liczbą kluczowych, z punktu widzenia Waszyngtonu, graczy na arenie międzynarodowej. Wyliczając od wschodu mamy: Pakistan, ChRL, państwa Azji Centralnej (a więc de facto) Rosję oraz Iran. Wszystkie te podmioty zajmują istotne miejsce w procesie kształtowania amerykańskiej strategii działania na arenie międzynarodowej. Wszystkie one także w wyraźny sposób wpływają na sposób postrzegania interesów strategicznych USA. Z tego względu możliwość zaznaczenia własnej obecności w tym wielonarodowym środowisku jest – z punktu widzenia Waszyngtonu – bardzo kuszącą perspektywą.
Afganistan jako płotka
Jak jednak można zaznaczyć swą obecność (polityczną i wojskową) gdzieś, gdzie nie sięga nasze własne terytorium? Właśnie poprzez wykorzystanie państwa trzeciego, tzw. płotki, która posłuży, przy wykorzystaniu odpowiednich narzędzi (oraz odrobienie szczecią), do realizacji swych własnych interesów, nie do końca sprawiedliwymi metodami (należy jednak pamiętać, że w stosunkach międzynarodowych nie istnieje coś takiego jak "sprawiedliwość", a jedynie wyraźny i dobrze skalkulowany interes państwowy).
Z punktu widzenia USA rolę takie "płotki" z pewnością może odegrać Afganistan, jako państwo słabe strukturalnie, podzielone etnicznie, ze skorumpowaną i niesprawną administracja rządową, a przede wszystkim niezdolne do samodzielnej ochrony swojej suwerenności. Jest wręcz idealnym podmiotem, który można sobie, przynajmniej do pewnego stopnia, podporządkować i wykorzystać do własnych celów. Jakie to cele? Od politycznych, przez – nazwijmy to – surowcowe, aż po, w dłuższej perspektywie czasowej, ekonomiczne. Wszystkie one są ze sobą silnie powiązane, pomimo faktu, że gradacja poszczególnych z nich prezentuje się z goła odmiennie.
Rozmowy bilateralne
Bez względu jednak na to, które z motywów dalszego zaangażowania się USA w Afganistanie są ważniejsze, a które mniej, faktem pozostaje, że Kabul z wolna szykuje się na los podobny do tego, który spotkał wspomniany wcześniej Irak. A więc, nie mniej nie więcej, a podporządkowanie się (przynajmniej częściowe) woli politycznej waszyngtońskiej administracji, przy jednoczesnym silnym uzależnieniu militarnym i ekonomicznym od amerykańskiego protektora.
Skąd jednak pomysł na to, że tak właśnie jest? Łatwo jest przecież stawiać tezy, które bez odpowiedniego poparcia w postaci dowodów, szybko odchodzą w niepamięć. Najważniejszym z argumentów, potwierdzających powyższą tezę, naturalnie poza faktem świadomości i rozumienia celów realizowanej przez USA polityki międzynarodowej, jest fakt bilateralnych, amerykańsko-afgańskich rozmów dotyczących statusu wojsk USA w Afganistanie właśnie po 2014 r., które miały rozpocząć się już w najbliższym czasie.
Wychodzimy czy zostajemy?
Według nieco szacowanych i nie do końca potwierdzonych informacji Waszyngton chciałby utrzymać na terytorium Afganistanu skromny (jak na obecne standardy) i liczący do 30 tysięcy żołnierzy, doradców wojskowych oraz pracowników wojska (tj. cywilów) kontyngent. Po co Amerykanom taka liczba wojskowych już po oficjalnym zakończeniu misji ISAF? Oficjalnie, co do pewnego stopnia jest prawdą, owe wojska mają pomóc afgańskim władzom w kilku kluczowych, fundamentalnych wręcz kwestiach.
Chodzi przede wszystkim o pomoc w utrzymaniu (a najlepiej poprawie) obecnego poziomu bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego afgańskiego sojusznika. Działania w tym kierunku mogą przybierać naturalnie różną formę: od realizacji programów szkoleniowych dla lokalnych sił bezpieczeństwa, przez dostawy (a najprawdopodobniej sprzedaż) dodatkowych systemów bojowych, aż po wspólne akcje bojowe, mające na celu eliminację przywódców wrogich ugrupowań rebelianckich.
Szare motywy polityki USA
Naturalnie wszystkie powyższe działania, bez względu na to, czy rzeczywiście zostaną podjęte, czy też ich zapowiedź jest jedynie elementem szerszej gry propagandowej, mają sens i jako takie, stanowią wystarczające usprawiedliwienie dla utrzymania obecności amerykańskich wojsk w Afganistanie po 2014. Świat stosunków międzynarodowych nie jest jednak czarno-biały. Pełno w nim tzw. szarości, a więc tego, czego na pierwszy rzut oka nie widać i o czym się nie mówi, a co jednak istnieje i daje o sobie znać.
Tą szarością są ukryte lub też przynajmniej niedeklarowane publicznie motywy, dla których USA będą chciałby pozostać w Afganistanie na długo, najlepiej czyniąc z tego państwa podmiot od siebie zależny. A do takich "szarych" motywów polityki USA wobec Afganistanu z pewnością trzeba zaliczyć, wspomnianą już kwestię niezwykle atrakcyjnego strategicznego położenia Afganistanu. Amerykański kontyngent wojskowych w tym kraju niczym klin wbije się pomiędzy praktycznie wszystkie najważniejsze podmioty/zmienne realizowanej przez USA globalnej polityki mocarstwowej.
Globalna szachownica polityczna
O ile oczywiście 30 tysięcy żołnierzy to nie jest wartość z jaką trzeba liczyć się w sensie militarnych (przynajmniej w przypadku niektórych państw, takich jak ChRL), o tyle w kontekście działań politycznych, wywiadowczych czy też wojskowych (ale tych specjalnych), amerykański klincz w tej części Azji jest niezwykle istotny. I z pewnością wzbudzi zainteresowanie państw ościennych, które będą musiały uwzględniać ten czynnik w tworzonych w przyszłości (lub też zwyczajnie modyfikowanych) strategiach polityczno-wojskowych.
A o to właśnie chodzi Amerykanom. O wykorzystanie twardych narzędzi w celu utrzymania swej obecności w regionie. Tak, aby potencjalni rywale mieli nieco większy orzech do zgryzienia w kontekście prowadzonej przez siebie polityki, tak globalnej jak i względem samych USA. Plany pozostawienia amerykańskiego kontyngentu wojskowego w Afganistanie po 2014 r. można też zinterpretować jako kolejny ruch na wielkiej globalnej szachownicy politycznej. Ciekawe tylko, czy w konsekwencji ruch ten nie będzie błędem, który w przyszłości z chęcią wykorzystają obecni na placu boju rywale. Czas pokaże.
Michał Jarocki
Autor jest redaktorem w ALTAIR Air Agency
źródło: "Gazeta Finansowa"