Wariant argentyński wkrótce w Polsce ?
[13.07.2009] Polacy na własne oczy zobaczą wreszcie na przełomie 2009 i 2010 kryzys, w który nie chcą jeszcze uwierzyć. Późną jesienią 2009 r. trzeba będzie po raz drugi nowelizować tegoroczny budżet, bo znów zabraknie 25 – 27 mld zł.
A istotne osłabienie waluty krajowej, które z reguły występuje przy nowelizacji budżetu czy załamaniu się wpływów i dochodów budżetowych, może oznaczać dla nas krach w argentyńskim stylu.
Jeszcze w maju 2008 r. "Gazeta Finansowa" w artykule "Nadchodzi budżetowy huragan Vincent" ostrzegała, że "tajfun Vincent" po czerwcu poważnie zagrozi finansom publicznym i tegorocznemu budżetowi. Zapowiedziana właśnie na lipiec przez ministra finansów nowelizacja budżetu państwa na 2009 r. to dopiero początek zniszczeń huraganu Vincent. Dzisiejszy stan finansów publicznych i budżetu to w decydującej mierze zasługa niewątpliwie najgorszego od 20 lat ministra finansów.
Oaza spokoju?
Polska miała być samotną wyspą, której kryzysowe fale tsunami nie dotkną. Tymczasem będziemy mieli, już w tym roku, murowaną recesję na poziomie 1 – 2 proc. PKB, a nie wzrost PKB rzędu 0,2 proc., jak twierdzi minister finansów.
Jan Vincent-Rostowski jeszcze w styczniu 2009 r. przewidywał wzrost gospodarczy na poziomie 3,7 proc. Minister finansów tłumaczył do niedawna, że nie zwiększamy deficytu by nie osłabić złotego. Trzymamy deficyt w ryzach by szybko wejść do strefy euro. Zamiast tego wszystkiego będziemy mieli i to w 2010 r. długą i głęboką recesję i to rzędu tej, która dotyka dziś naszych sąsiadów, czyli między 4 a 6 proc. PKB.
Jaki cud?
Na naszych oczach zawaliły się więc fundamenty dotychczasowej polityki gospodarczej rządu, polegającej na nierobieniu niczego w walce z kryzysem. A przecież Polska zasługiwała podobno na cud gospodarczy podobny do tego irlandzkiego. Tyle, że teraz Irlandia może mieć spadek PKB rzędu 10 proc. i ma gigantyczne długi. Czyżby i nas miał dotyczyć podobny los w nieodległej przyszłości? Nie bardzo wiadomo dlaczego aktualna koalicja rządowa i rząd nadal wierzą w zaklinanie rzeczywistości przez ministra finansów.
Kłamaliśmy cały czas
A oto te rzekomo mocne fundamenty polskiej gospodarki. To dziś, przypomnijmy: 650 mld zł długu publicznego Skarbu Państwa, ok. 200 mld euro długów zagranicznych, 200 mld zł zadłużenia Polaków z tytułu kredytów hipotecznych, z czego olbrzymia cześć w walutach zagranicznych, w tym we franku szwajcarskim, 45 mld kredytów zagrożonych, na razie, na dziś, 17 mld zadłużenia na kartach kredytowych, 45 mld euro zadłużenia banków komercyjnych działających w Polsce, minimum 20 mld długów przedsiębiorstw z tytułu opcji walutowych, 271 mld wzajemnych zobowiązań przedsiębiorstw, coraz poważniejsze zatory płatnicze, niewypłacanie pensji i wynagrodzeń pracownikom na czas, rosnące bezrobocie – pod koniec roku może wzrosnąć aż o 600 tys. osób do nienotowanego od dawna poziomu na przełomie roku 2009/2010 rzędu 18 – 20 proc.
Kredytowa susza
Mamy nadal spadek zysków banków, od 50 do blisko 90 proc. w niektórych przypadkach zarówno w pierwszym, jak i w drugim kwartale. Rezerwy i odpisy mogą sięgnąć kwoty astronomicznej – 15 do 20 mld zł pod koniec roku. Akcja kredytowa dla przedsiębiorstw praktycznie zamarła i jest na poziomie 0. Istnieje realna możliwość wystawienia niektórych banków na sprzedaż, potencjalnie może to grozić BZ WBK, Millennium Bankowi, Kredyt Bankowi czy Citi Handlowemu.
Długi, długi.
Minister finansów – Jan Vincent-Rostowski bardzo troszczy się o to by nasze dzieci nie płaciły za długi rodziców. Problem jednak w tym, przypomnijmy to, że tylko w latach 2007 – 2009 dług publiczny Skarbu Państwa wzrósł o ponad 150 mld zł, tylko przez te 3 lata. W 2010 przekroczymy pewnie poziom publicznego zadłużenia Skarbu Państwa w kwocie 800 mld zł łącznie. To prawdziwy rekord szybkości w zadłużaniu w ostatnich latach.
Przypomnijmy też, że tegoroczne potrzeby pożyczkowe na razie jeszcze sprzed zapowiedzi nowelizacji to 155 mld zł. Ministerstwo Finansów całkowicie zbagatelizowało liczne i to bardzo liczne przecież ostrzeżenia nawet ze strony własnych urzędników. Krytyków i co bardziej prawdomównych analityków oskarżano o ignorancję, brak dobrej woli, kłamstwa i szerzenie psychozy strachu oraz sztuczne wywoływanie kryzysu.
Coraz groźniej
Minister finansów właśnie zapowiedział, że deficyt finansów wyniesie jednak nie wirtualne 18,5 mld zł, ale rzekomo realne 27 mld zł. Będzie więc zwiększony zaledwie o 9 mld zł, choć z prostych wyliczeń wynika, że powinno to być co najmniej 33 mld zł. Bo 37 mld ubytku dochodów i 22 mld oszczędności daje 15 mld, a nie 9 mld.
Znów bardzo dziwnie i mało realistycznie, a właściwie czysto PR-owo policzono nowy deficyt budżetowy. Wygląda na to, że po wirtualnym budżecie mamy wirtualną nowelizację budżetu. Już dziś, w połowie 2009 r., realny deficyt zbliża się do poziomu 50 mld zł. Można go w miarę dokładnie oszacować na poziomie 54 – 55 mld zł.
Pod koniec roku może on wynieść równie dobrze 90 mld i przewyższyć słynną już dziurę Bauca. Deficyt budżetu państwa wyniesie w 2009 r. między 6 a 7 proc. PKB, a deficyt sektora finansów publicznych może wynieść na koniec roku nawet 8 do 9 proc. PKB. W tym ostatnim przypadku deficytu sektora finansów publicznych minister finansów informując Komisję Europejską, pomylił się tylko o 14 mld zł – dodajmy: na razie.
Szykują się prawdziwe cuda
Na jesieni będziemy więc mieli kolejne podejście do nowelizacji budżetu, choć na razie minister finansów gorąco temu zaprzecza, a to poważnie zachwieje wiarygodnością Polski, jej ratingiem i osłabi złotego być może nawet do poziomu 5,5 za euro czy 3,5 za franka.
Bo takie rzeczy nie uchodzą bezkarnie w świecie finansów. Nierealistyczne oszacowanie prawdziwego deficytu budżetowego spowoduje zamrożenie płac w sferze budżetowej i zatrzymanie już obiecanych podwyżek dla nauczycieli, policjantów, sędziów, celników itd. Oznaczać będzie również wstrzymanie gwarancji rządowych dla inwestorów budujących drogi i autostrady.
Bez gwarancji nie będzie autostrady, nie będzie też kredytu, bez kredytu nie będzie autostrady i tak kółko się zamyka. Oznacza to również podwyżki składek podatków pośrednich: VAT-u, akcyzy, w tym co najgorsze VAT-u na żywność – coś co najmocniej uderza w najbiedniejszych. Należy się również liczyć ze zmianami stawek PIT i CIT.
Rząd mówi coś o powrocie do 40-proc., najwyższej stawki podatku PIT. Mówi się o likwidacji 19-proc. liniowej stawki dla samozatrudniających się, podwyżce cen na akcyzy na prąd i paliwa, alkohol i tytoń, powrocie do podatku katastralnego, ostatnio zapomnianego, nowych podatków typu stabilizacyjnego, pielęgnacyjnego, grozi realne zamrożenie i wydłużenie zwrotu VAT-u dla przedsiębiorców, którzy i tak nie mogą doczekać się swoich pieniędzy.
Drenowanie spółek
Szykuje się więc drenowanie spółek państwa z dywidend, co będzie bardzo szkodliwe w skutkach na dłuższą metę i będzie miało charakter działań wybitnie na szkodę własnych spółek przez zarządy, które są do tego wręcz zmuszane przez właściciela, czyli Ministerstwo Skarbu Państwa.
Żeby przetrwać i dalej funkcjonować instytucje okołobudżetowe będą musiały rozpaczliwie pożyczać, tylko gdzie? Które banki tak chętnie udzielą tych pożyczek? Krajowy Fundusz Drogowy będzie musiał pożyczyć od 10 do 15 mld zł, FUS od 5 do 10 mld zł.
Z pewnością nie będzie obiecanej waloryzacji rent i emerytur, choć na razie rząd zapewnia, że dotrzyma słowa, choć na minimalnym poziomie 3 – 3,5 proc., czyli po uwzględnieniu inflacji byłaby to tak naprawdę zerowa waloryzacja. Ale przecież rząd obiecywał też jeszcze niedawno, że nie podniesie podatków, a jednak podniósł. Będzie za dużo wydatków, a za mało dochodów.
Szok powakacyjny
Polacy na własne oczy zobaczą wreszcie na przełomie 2009 i 2010 kryzys, w który nie chcą jeszcze uwierzyć. Późną jesienią 2009 r. trzeba będzie po raz drugi nowelizować tegoroczny budżet, bo znów zabraknie 25 – 27 mld zł. A Polska w 2010 r. będzie bardziej niż w 2009 r. narażona na krótkoterminową utratę płynności, niestabilne warunki rozwoju, trudności z napływem kapitału.
Tym bardziej, że po Łotwie i Węgrzech, właśnie w Polsce tyka coraz głośniej bomba kredytowa i zadłużeniowa, rośnie liczba zagrożonych kredytów, rośnie liczba bankructw, trwa susza kredytowa.
A istotne osłabienie waluty krajowej, które z reguły występuje przy nowelizacji budżetu czy załamaniu się wpływów i dochodów budżetowych, może oznaczać krach w argentyńskim stylu. Zakładane zwiększone wpływy z podwyższonej akcyzy na alkohol zamiast dać wzrost wpływów budżetowych o około miliard złotych, mogą dać dokładnie odwrotny efekt. Mogą się okazać aż o 800 mln niższe i zamiast 6,5 mld planowanych wpływów, może być zaledwie 5,5 mld wpływów z tego tytułu.
Wariant argentyński
Podniesienie stawek VAT na usługi hotelarskie i gastronomiczne może okazać się prawdziwym nożem wbitym w plecy rynkowi gastronomicznemu, hotelarskiemu, polskiej turystyce.
I to w fazie przygotowań do EURO 2012. Generalnie więc skutki mogą być odwrotne od zamierzonych przez fiskusa. A jeszcze przed nami wiele trudnych decyzji, które zakomunikują nam minister finansów i rząd. Dramatycznie więc zapowiada się dopiero rok 2010, niewiele lepiej 2011.
To będą dwa lata wielkich wyrzeczeń i to w sytuacji, gdy inni w Europie będą już na prostej, my będziemy się zapadać bo kryzys długo lekceważony, słabo zwalczany mocniej i głębiej zapuścił u nas korzenie. Kryzys argentyński nad Wisłą staje się coraz bardziej prawdopodobny, możemy szybciej niż to się wydaje dołączyć do takich krajów jak Łotwa, Litwa, Węgry, Rumunia, od których tak bardzo podobno się różnimy, przynajmniej według naszego ministra finansów.
Janusz Szewczak
Autor jest analitykiem gospodarczym
źródło: Gazeta Finansowa